Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Dziewczyna z Georgii
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 41, 42, 43 ... 55, 56, 57  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna -> Nasz ogród / Uroczysko ADY / Ostępy Aderato
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 13:24, 30 Lis 2021    Temat postu:

Cytat:
Hop Sing był w swoim żywiole. Skupiony na weselnych potrawach nie zawracał sobie głowy śniadaniem. Cartwrightom zajrzało w oczy widmo głodu i gdyby nie Estera, to panowie musieliby sami zorganizować sobie posiłek

Bidulki. Tyle czasu bez śniadania
Cytat:
Joe, któremu kiszki grały marsza, stwierdził, że najstarszy brat celowo przytrzymuje panią Esterę, a ich skazuje na męki głodowe. Gdyby tylko wiedział, że to nie Adam, a Matthew zrobił im takiego psikusa dopiero by się zdziwił. Cóż tu dużo mówić, chłopiec był nieodrodnym synem swojego ojca i im był starszy tym bardziej go przypominał. Był tak samo uparty, inteligentny i spostrzegawczy. Szybko więc zorientował się, że pomiędzy ojcem a stryjem Joe nie wszystko układało się tak jak na leży. Częste sprzeczki między mężczyznami, a i kąśliwe uwagi Joego czynione pod adresem Adama i to za jego plecami, dały Matthew sporo do myślenia. A że jak wspomniano, chłopiec miał bardzo rozwinięty zmysł postrzegania, stwierdził, że skoro jego tata nie przepada za swoim bratem, to jemu nie wypada okazywać stryjowi cieplejszych uczuć.

Jak widać zemsta jest jednak rozkoszą, nie tylko bogów
Cytat:
Wreszcie Holly miała zostać jego mamą. Trochę smucił się, że nie będzie mogła zamieszkać w jego pokoju. Nawet próbował o tym rozmawiać z tatą, a ten niewzruszony powiedział jedno słowo - nie. Dodał przy tym, że jak Matt dorośnie i będzie miał swoją żonę to zrozumie dlaczego tak właśnie musi być. Jakoś to tłumaczenie nie przemawiało do chłopca. Postanowił więc przy okazji porozmawiać o tym z dziadkiem. Może on wytłumaczy mu, o co chodzi z tymi żonami.

Cóż, w tym przypadku pragnienia Adama i Matta są zdecydowanie rozbieżne
Cytat:
- Czy będę miał rodzeństwo i czy zbudujesz dom? - wypalił Matthew jednym tchem.
- To dwa pytania nie jedno, ale chętnie ci odpowiem. Tak, będziesz miał rodzeństwo i mam nadzieję, że okażesz się dla swojego braciszka lub siostrzyczki dobrym starszym bratem.
- A kiedy to będzie?
- Trochę musimy poczekać.
- To dobrze, bo chciałbym się do tego odpowiednio przygotować. – Odparł z powagą chłopiec i zaraz spytał: - a, co z domem?
- Chciałbyś mieć swój dom?
- A ty nie? - Matthew utkwił w ojcu swoje czarne, ogromne oczy. - Mógłbyś dokończyć ten dom, który zacząłeś budować, gdy mama była z nami.

A tu mogą się ze sobą zgadzać
Cytat:
- Przyjechały druhny Holly z kwiatami. Będą dekorować dom. O, stryjcio Hoss rozmawia z panną Chump i jakoś tak dziwnie się uśmiecha, i cały jest czerwony.
- Nie dziwię się – odparł rozbawiony Adam.

Hoss nie potrafi kłamać, ani ukrywać tego co czuje
Cytat:
Adam siedział przed lustrem i trzęsącymi się z emocji dłońmi wiązał czarną tasiemkę. Niezadowolony z efektu pociągnął ją gwałtownie i cicho zaklął. Przypatrujący się mu z boku Matthew, powiedział:
- A mówiłeś tato, że nie wolno przeklinać.
- Owszem, jednak czasami bywają takie sytuacje, że nie można tego uniknąć – odparł z powagą Adam.
- Problemy z tasiemką do nich należą? - spytał chłopiec i uśmiechnął się niewinnie.
- Dowcipniś z ciebie, synku.
- Stryjek Joe powiedział, że mam to po tobie i jestem smarkastyczny.
- Chyba sarkastyczny – Adam parsknął śmiechem.

Ciekawe, co Adama tak zdołowało? Przyszły ślub, czy oporna tasiemka?
Cytat:
Od samego rana obawiał się o syna, który po postrzale wciąż jeszcze był słaby. Również i Holly niepokoiła się o Adama. On jednakże zadziwiająco dobrze zniósł całą uroczystość, choć przez chwilę, gdy na jego białej koszuli pojawiła się niewielka, czerwona plama, nie było wesoło.

Bardzo piękna uroczystość, ale Adam jest ranny
Cytat:
… detektyw oznajmił, że oświadczył się Valerie i został przyjęty. Jego słowa spotkały się z ogromnym aplauzem. Popłynęły życzenia szczęścia, a Adam wzniósł toast za zdrowie narzeczonych. Wszyscy bawili się doskonale, może tylko z wyjątkiem Małego Joe, dla którego słowa Cartera były prawdziwym ciosem w serce. Coś ostatnio nie miał szczęścia w miłości. Może faktycznie, tak jak radził mu Adam, powinien spoważnieć.

Fajnie, że i Val i Logan znaleźli szczęście, jedynie Joe nadal go szuka … może zbyt intensywnie
Cytat:
… podbiegła do niego Susan, młodsza siostra Val i chwytając go za rękę poprosiła, żeby z nią zatańczył. Joe zrobił zdziwioną minę. Owszem, ostatecznie mógł zatańczyć z małą dziewczynką, wreszcie, co mu to szkodzi, ale przecież nie było orkiestry. I tu się mylił. Z podwórza zaczęły bowiem docierać pierwsze dźwięki muzyki, co zostało przyjęte z prawdziwym aplauzem. Tu trzeba zauważyć, że wszystko działo się tak szybko, że nikt z wyjątkiem jednej osoby nie pomyślał o muzyce. Tą osobą okazała się mała Susan, za sprawą której Adam i Holly dostali jeszcze jeden, wyjątkowo oryginalny prezent.

Susan pomimo młodego wieku jest bardzo rozsądną i przewidującą dziewczynką
Cytat:
Na koniec Holly rzuciła swoim bukietem ślubnym. Celowała w pannę Chump, ale dziwnym trafem wiązanka trafiła w ręce Susan, zachwyconej takim obrotem sprawy. Nie wiadomo dlaczego Mały Joe ciężko jęknął. Wkrótce okazało się, że nie bezpodstawnie. Ktoś krzyknął, że najwyższa pora na ostatni taniec i że panie wybierają panów. Na twarzyczce Mgiełki pojawił się szeroki uśmiech. Joe miał ochotę czmychnąć, ale zauważywszy kpiący wzrok Adama postanowił dzielnie sprostać zadaniu.

Joe po prostu nie ma szans

Bardzo ciepły, rodzinny odcinek opowieści. Przygotowania do ślubu, piękny opis sukni panny młodej. Fajna rozmowa pomiędzy ojcem i synem. Matt bardzo przeżywa uroczystość. Cieszy się, że Holly zostanie jego mamą, ale jednocześnie boi się, że powtórzy się sytuacja sprzed lat, kiedy zmarła pierwsza żona Adama i ojciec pogrążony w rozpaczy odpychał syna od siebie. Matt jest bardzo sprytnym chłopcem i delektuje się małą zemstą na wujku Joe, który często kłóci się z jego tatą. Muszę przyznać, że trafił w bardzo czuły punkt Pasikonika. Pastor, pouczany wcześniej przez Adama bardzo dobrze wypadł na ślubie, pięknie przemawiał i sprawił, że uroczystość była wzruszająca. Ben również jest bardzo szczęśliwy i docenia rolę Holly w stabilizacji życia Adama i Matta. Biedny Joe, brat bierze ślub z dziewczyną, która jemu, Joe’mu się podobała ( a przynajmniej tak sądził). W dodatku chyba czuje się nieco osaczony przez Susan, która go uwielbia. A przynajmniej jej się tak wydaje. Dziewczynka ma charakterek i z pewnością postawi na swoim. Kiedyś, za parę lat, ale postawi. Nie ma co współczuć Joe’mu, bo … chyba będzie z nią szczęśliwy. Liczę, że jeszcze coś się wydarzy i jednak na kontynuację, bo ślub i wesele zamykają pewien rozdział w życiu bohaterów, ale jeszcze powinno się nieco dziać.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 8999
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 21:25, 30 Lis 2021    Temat postu:

Serdecznie dziękuję za miły komentarz. Very Happy Pozostało mi do zamknięcia jeszcze kilka wątków. Mam nadzieję, że do końca roku uporam się z nimi. Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 8999
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 21:32, 01 Gru 2021    Temat postu:

Uznałam, że wątek ślubny wymaga lepszego domknięcia Mruga i tak powstał poniższy fragment. Miłej lektury.


***

Późnym wieczorem, gdy ostatni goście opuścili Ponderosę, nowożeńcy znaleźli się wreszcie w swoim pokoju. Adam w spodniach i koszuli natychmiast położył się na łóżku. Zmęczenie i osłabienie dało znać o sobie. Czuł się tak, jakby był po całym dniu ciężkiej pracy i to na spędzie bydła. Holly wydawała się być w lepszej formie, choć i ona odczuwała zmęczenie i senność. Zdjęła welon z głowy i zrzuciła pantofelki z nóg, po czym usiadła w fotelu i na chwilę przymknęła powieki. Z dołu docierały do nich głośne rozmowy i śmiech Hossa, Joe i Speeda, którzy pod kierunkiem Estery porządkowali salon. Pomagała im Aileen, która wraz z ojcem miała gościć w Ponderosie przez najbliższy tydzień. Ben i pan Chump siedzieli na werandzie z kieliszkami brandy w dłoniach i rozkoszując się pięknem wieczoru prowadzili cichą rozmowę. Matthew jakąś godzinę wcześniej usnął w kąciku przy dużym biurku dziadka. Nie było w tym nic dziwnego, chłopiec wszak miał dzień pełen wrażeń. Widok śpiącego Matta rozczulił dorosłych. Hoss delikatnie wziął bratanka na ręce i zaniósł do jego pokoju. Holly pomogła go przebrać w koszulę nocną i ułożyć w łóżku. Adam im towarzyszył. Patrzył, jak Holly troskliwie zajmuje się jego synem i poczuł w sercu dziwny smutek. Przypomniał sobie Naomi, tak samo pochyloną nad Mattem, jak Holly. Chyba wyczuła, że jej się przyglądał, bo spojrzała na niego i uśmiechnęła się tak, jakby wiedziała o czym myśli. Teraz gdy byli już zupełnie sami w jego, a właściwie ich sypialni, poczuli się trochę onieśmieleni. Po całym szalonym tygodniu dotarło do nich, że będą już ze sobą na dobre i na złe. Popatrywali na siebie i nic nie mówili. Holly wreszcie wstała z fotela, podeszła do łóżka, na którym leżał Adam i spytała:
- Jak się czujesz?
- Dobrze, a ty?
- Trochę zmęczona – odparła.
- Usiądź przy mnie – poprosił, a gdy to zrobiła nakrył jej dłoń swoją i powiedział: - nie tak wyobrażałaś sobie ten dzień, prawda?
- W ogóle sobie nie wyobrażałam – odparła szczerze. - Gdyby trzy miesiące temu ktoś powiedział mi, że zostanę twoją żoną, nie uwierzyłabym. Mało tego wyzwałabym go na pojedynek - zażartowała.
- Wierzę – Adam zaśmiał się cicho - przecież nic nie wskazywało na to, że kiedykolwiek się polubimy.
- Od początku strasznie mnie irytowałeś.
- Cóż… ty mnie też – przyznał.
- No, popatrz jacy jesteśmy zgodni – zakpiła Holly.
- To dobrze rokuje na przyszłość – zauważył.
- Obyś miał rację – westchnęła i posmutniała.
- Holly, czyżbyś się czegoś bała? Na przykład mnie?
- Nie pochlebiaj sobie. Ja niczego się nie boję – odparła chełpliwie.
- Taak – westchnął z powątpiewaniem i głosem, w którym pobrzmiewała ironia, dodał: - gdyby to była prawda, byłabyś cudem świata.
- Po co ta kpina? Tak trudno ci uwierzyć, że niewiele w życiu mnie przeraża? - spytała poirytowanym głosem.
- Wierzę, że jesteś odważną i dzielną kobietą. Twoja podróż z Georgii tu do Nevady jest najlepszym na to dowodem. Trzeba dużo hartu ducha, żeby samotnie przemierzyć niemal cały kontynent. Podziwiam ciebie za to.
- Naprawdę? - spytała uśmiechając się, po czym spokojniejszym głosem powiedziała: - nawet nie wiesz, jak bardzo było mi ciężko. Męskie przebranie nie przed wszystkim chroni. Zawsze mógł znaleźć się ktoś, kto dążyłby do konfrontacji. Wiesz, co spotkałoby mnie, gdyby wydało się, że nie jestem chłopcem?
- Wyobrażam sobie. Na szczęście do tego nie doszło.
- Na szczęście – przyznała i znowu się uśmiechnęła. - Gdy przyjechałam do Virginia City nie liczyłam na wiele. Na pewno nie na to, że tak szaleńczo się zakocham. Nasze pierwsze spotkanie w sklepie u Johna było dość burzliwe.
- Joe wytrącił ci z rąk ciasto i cukierki, i zagroził, że przetrzepie ci tyłek.
- Pamiętasz?
- Trudno zapomnieć. Skubnęłaś mnie na pięć dolarów.
- Należało ci się, a poza tym nie mogłam jechać do cioci i wujka z gołą ręką.
- To zrozumiałe – odparł z rozbawieniem. - A poważnie mówiąc zaintrygował mnie wtedy ten rudy, pyskaty szczeniak. Gotów byłbym dołożyć drugie pięć dolarów, żeby tylko zobaczyć, jak miesza z błotem mojego braciszka.
- Nie wątpię. Powiedz mi dlaczego się nie lubicie?
- Joe i ja? - spojrzał na nią ze zdziwieniem – no, wiesz, Joe to Joe. Trudno się czasem na niego nie wkurzyć. A tak w ogóle nie sądziłem, że w noc poślubną będziemy roztrząsać wady i zalety mojego brata. Chyba, że bardzo ci na tym zależy.
- Nie – pokręciła głową. – Chodzi mi o coś zupełnie innego. Wtedy w sklepie u Johna, pewnie nie pamiętasz, przez moment popatrzyliśmy na siebie. Twoje spojrzenie było mroczne, jakby nieobecne. Tak samo patrzył na mnie Braxton, gdy widzieliśmy się ostatni raz. Gdybym wtedy wiedziała, że nigdy więcej go nie zobaczę…
- Nie mogłaś wiedzieć. To było jego przeznaczenie.
- Może. W każdym razie w twoich oczach było coś intrygującego. Ciocia Emily opowiedziała mi twoją historię, a Matti dołożył swoje i zawładnął moim sercem.
- Moja krew – wtrącił z dumą Adam.
- Tak, twoja. Byłam na ciebie wściekła, że go odtrąciłeś.
- Nie zrobiłem tego. To nie tak.
- Czyżby? Zamknąłeś się w swoim bólu i nic nie było dla ciebie ważne. Nie rozumiałam, jak można tak krzywdzić własne dziecko. Nadal nie rozumiem.
- To mocne słowa i wiesz co? W pewnym stopniu masz rację. Jednak w porę zrozumiałem, co mógłbym stracić – rzekł i zrobiwszy zniecierpliwioną minę, spytał: - Holly, czy naprawdę musimy o tym teraz rozmawiać?
- Tak, jeśli mamy żyć w zgodzie.
- Nie rozumiem.
- Wtedy w sklepie i potem na początku naszej znajomości nie znosiłam cię. Byłam na ciebie wściekła. Mnie los odebrał i męża, i dziecko. Dziecko, rozumiesz? Ty je miałeś, ja nie. Do tego było w tobie tyle goryczy. Miałam ciebie za zapatrzonego w siebie dupka.
- O… ciekawa opinia – mruknął, ale nie wydawał się nią jakoś szczególnie zbulwersowany. - Mam nadzieję, że zmieniłaś o mnie zdanie.
- Owszem. Gdyby było inaczej nie wyszłabym za ciebie i to pomimo dziecka, które noszę pod sercem.
- Jasne. A, co wpłynęło na zmianę opinii o mnie?
- To, jak walczyłeś z byłym teściem o Matta. Zrozumiałam wtedy, że naprawdę go kochasz. Zaczęłam ci się przyglądać i coraz bardziej podobało mi się to, co widziałam.
- Czy na zmianę mojego wizerunku miało także wpływ zdarzenie w jaskini?
- Nie, wtedy cię jeszcze nie lubiłam.
- Ciekawe.
- Przyznasz, że wówczas oboje potrzebowaliśmy chwili zapomnienia.
- Przyznaję, tyle tylko, że nie była to chwila zapomnienia. To było jakieś szaleństwo. Wiesz, że miałem nawet z tego powodu wyrzuty sumienia, ale przeszło mi, jak raz za razem się ze mną kłóciłaś.
- Irytowałeś mnie. Nie mogłam o tobie zapomnieć, o tym jaki byłeś, tam w jaskini i w ogóle. A potem wszystko się zmieniło…
- Zorientowałaś się, że jesteś przy nadziei – wszedł jej w słowo.
- Nie, to nie o to chodzi, choć faktem jest, że było to i chyba jeszcze trochę jest, zaskoczeniem.
- Zaskoczeniem? Przecież wiesz skąd biorą się dzieci.
- Masz mnie za idiotkę? - obruszyła się i spojrzała na niego z zaciętym wyrazem twarzy. - Do twojej wiadomości, dziecko poczęliśmy w górach.
- O… - Adam był wyraźnie zaskoczony – myślałem, że to będzie mały jaskiniowiec.
- Jak je nazwałeś?!
- Spokojnie, nie denerwuj się. Po prostu wydawało mi się, że to nastąpiło tamtej nocy w jaskini.
- Cóż, to był niecelny strzał, a poza tym jestem bardzo spokojna – odparła wyrywając dłoń z jego ręki.
- Właśnie widzę. Chcesz się kłócić w naszą noc poślubną? - spytał głaszcząc jej ramię. Holly odsunęła się od niego, mówiąc:
- Noc poślubna? Akurat oboje do tego się nadajemy.
- Nie doceniasz mnie – mruknął unosząc się na łokciu i spoglądając na nią spod przymrużonych powiek. Zadrżała.
- Najpierw trzeba zmienić ci opatrunek. Obiecałam to doktorowi Martinowi.
- To na co czekasz? - spytał dotknąwszy zewnętrzną stroną dłoni jej policzka. Zagryzła wargi i popatrzyła na niego dziwnym wzrokiem.
- Robi się – odparła i chciała wstać, ale Adam przytrzymał ją za ramię i pociągnął do siebie. Przez chwilę patrzył na nią zmrużonymi, pełnymi obietnic oczyma. Wreszcie raz i drugi musnął ustami jej wargi, by wreszcie pocałować ją długo i zachłannie.
- Najpierw opatrunek – powiedziała omdlewającym głosem między jednym a drugim pocałunkiem.
- Do licha z nim – rzucił, przygarniając ją do siebie.
- Ale twoja rana – próbowała oponować – znowu będzie krwawić.
- Trudno – mruknął całując jej szyję – dla ciebie gotów jestem utoczyć trochę mojej krwi.
- Ale, co powie doktor Martin? Miałeś się oszczędzać.
- Nic mnie to nie obchodzi – rzekł próbując rozpiąć jej suknię. Po chwili niecierpliwie rzucił: - do licha, czy ta suknia musi mieć tyle małych guzików.
- Musi – zaśmiała się trochę nerwowo.
- Zdejmij ją – zażądał z łobuzerskim uśmiechem. Wstała posłusznie i wpatrując się w niego spytała:
- Wiesz, o co prosisz? Pod suknią mam gorset. To dopiero będzie wyzwanie.
- Zdejmuj – polecił. Suknia zsunęła się z ramion Holly. - Z tym rusztowaniem - tu wskazał na gorset – jakoś sobie poradzę, a ty moja droga pożegnaj się z nim, bo więcej nie będziesz go nosić.
- To się jeszcze okaże – odparła zadziornie Holly.
- Ślubowałaś, że będziesz mi posłuszną.
- To nie w porządku! - Holly naburmuszona usiadła w fotelu.
- No, dobrze, przepraszam. Chodź do mnie – wyciągnął w jej kierunku dłoń. Uśmiechnęła się i podeszła do niego, i jakby drażniąc się z nim z udawaną troską, powiedziała:
- Nie powinniśmy. Jesteś zbyt słaby.
- Dam radę.
- Jesteś niezwykle pewny siebie.
- Jestem. Czy to źle?
- Nie – mruknęła pomagając mu zdjąć koszulę, po czym przesunęła dłonią po jego torsie i cichutko wyznała: - pragnę cię, nawet nie wiesz jak bardzo.
- Ja ciebie pragnę bardziej – odparł zanurzając palce w jej włosach. Spojrzała na niego zamglonym, proszącym wzrokiem. Czyż mógł jej odmówić?

***

Po tych uniesieniach czeka ich już tylko szara rzeczywistość.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Pią 18:15, 03 Gru 2021, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 14:34, 04 Gru 2021    Temat postu:

Cytat:
Zmęczenie i osłabienie dało znać o sobie. Czuł się tak, jakby był po całym dniu ciężkiej pracy i to na spędzie bydła. Holly wydawała się być w lepszej formie, choć i ona odczuwała zmęczenie i senność. Zdjęła welon z głowy i zrzuciła pantofelki z nóg, po czym usiadła w fotelu i na chwilę przymknęła powieki.

Zupełnie zdrowych ludzi taka uroczystość by wykończyła, a cóż dopiero rannego Adama i Holly, która jeszcze niedawno nie mogła chodzić
Cytat:
Matthew jakąś godzinę wcześniej usnął w kąciku przy dużym biurku dziadka. Nie było w tym nic dziwnego, chłopiec wszak miał dzień pełen wrażeń. Widok śpiącego Matta rozczulił dorosłych.

Dziecko też się zmęczyło. Uroczy obrazek
Cytat:
… nie tak wyobrażałaś sobie ten dzień, prawda?
- W ogóle sobie nie wyobrażałam – odparła szczerze. - Gdyby trzy miesiące temu ktoś powiedział mi, że zostanę twoją żoną, nie uwierzyłabym. Mało tego wyzwałabym go na pojedynek - zażartowała.
- Wierzę – Adam zaśmiał się cicho - przecież nic nie wskazywało na to, że kiedykolwiek się polubimy.
- Od początku strasznie mnie irytowałeś.
- Cóż… ty mnie też – przyznał.

Czyli stare porzekadło „kto się czubi, ten się lubi” jest prawdziwe
Cytat:
- Holly, czyżbyś się czegoś bała? Na przykład mnie?
- Nie pochlebiaj sobie. Ja niczego się nie boję – odparła chełpliwie.
- Taak – westchnął z powątpiewaniem i głosem, w którym pobrzmiewała ironia, dodał: - gdyby to była prawda, byłabyś cudem świata.

Oj! Chyba ją nieco prowokuje
Cytat:
Nasze pierwsze spotkanie w sklepie u Johna było dość burzliwe.
- Joe wytrącił ci z rąk ciasto i cukierki, i zagroził, że przetrzepie ci tyłek.
- Pamiętasz?
- Trudno zapomnieć. Skubnęłaś mnie na pięć dolarów.
- Należało ci się, a poza tym nie mogłam jechać do cioci i wujka z gołą ręką.
- To zrozumiałe – odparł z rozbawieniem. - A poważnie mówiąc zaintrygował mnie wtedy ten rudy, pyskaty szczeniak. Gotów byłbym dołożyć drugie pięć dolarów, żeby tylko zobaczyć, jak miesza z błotem mojego braciszka.

Tak, widok Joe mieszanego z błotem wart był 5 dolarów
Cytat:
- Wtedy w sklepie i potem na początku naszej znajomości nie znosiłam cię. Byłam na ciebie wściekła. Mnie los odebrał i męża, i dziecko. Dziecko, rozumiesz? Ty je miałeś, ja nie. Do tego było w tobie tyle goryczy. Miałam ciebie za zapatrzonego w siebie dupka.
- O… ciekawa opinia – mruknął, ale nie wydawał się nią jakoś szczególnie zbulwersowany. - Mam nadzieję, że zmieniłaś o mnie zdanie.

Tak, Adam nie doceniał tego, co mu zostało po Naomi
Cytat:
A, co wpłynęło na zmianę opinii o mnie?
- To, jak walczyłeś z byłym teściem o Matta. Zrozumiałam wtedy, że naprawdę go kochasz. Zaczęłam ci się przyglądać i coraz bardziej podobało mi się to, co widziałam.

Tak, to zupełnie zmieniło osąd Holly
Cytat:
- Do twojej wiadomości, dziecko poczęliśmy w górach.
- O… - Adam był wyraźnie zaskoczony – myślałem, że to będzie mały jaskiniowiec.
- Jak je nazwałeś?!
- Spokojnie, nie denerwuj się. Po prostu wydawało mi się, że to nastąpiło tamtej nocy w jaskini.

Dobre! Mały jaskiniowiec to ciekawie brzmi
Cytat:
- Noc poślubna? Akurat oboje do tego się nadajemy.
- Nie doceniasz mnie – mruknął unosząc się na łokciu i spoglądając na nią spod przymrużonych powiek. Zadrżała.
- Najpierw trzeba zmienić ci opatrunek. Obiecałam to doktorowi Martinowi.

Ona chyba rzeczywiście nie docenia Adama
Cytat:
- Z tym rusztowaniem - tu wskazał na gorset – jakoś sobie poradzę, a ty moja droga pożegnaj się z nim, bo więcej nie będziesz go nosić.
- To się jeszcze okaże – odparła zadziornie Holly.
- Ślubowałaś, że będziesz mi posłuszną.
- To nie w porządku! - Holly naburmuszona usiadła w fotelu.

I znów się kłócą

Bardzo ciepły (chwilami gorący!) kolejny fragment opowiadania. Już po uroczystości. Państwo młodzi dochodzą do siebie. On niedawno został postrzelony, oba niedawno miała problemy z poruszaniem się … wydawałoby się, że poprzestaną jedynie na przysiędze małżeńskiej … a inne sprawy odłożą na później. Na szczęście nie zanosi się na to. Nie wiem jak Adam zniesie wysiłek, możliwe, że rana znów zacznie krwawić, ale wydaje się, że nie przejmuje się tym. I dobrze. Holly również tego pragnie, więc przynajmniej w tym wypadku są zgodni. Bardzo zgodni. Liczę jednak na kontynuację … czy Matt będzie miał braciszka, czy siostrzyczkę? Może bliźnięta? No i czy złowrogi Goldblum się nie pojawi gdzieś w tle? Sądzę, że po tych uniesieniach czekają ich kolejne ... uniesienia. Z Adamem żadna rzeczywistość nie może być szara. Zdecydowanie ie może !!!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 8999
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 17:48, 04 Gru 2021    Temat postu:

Dziękuję za sympatyczny komentarz. Very Happy Zgodnie z życzeniem pojawi się Goldblum, ale teraz zajrzymy do Aileen, dziewczyny Hossa. Very Happy


***

Dwa tygodnie później

Myrna Chump, niczym ranna lwica, chodziła po swoim pełnym bibelotów salonie i nawet nie próbowała ukryć wściekłości. Właśnie wróciła do domu z blisko miesięcznej wyprawy do siostry i miała dla swojej córki rewelacyjną wiadomość – znalazła jej wspaniałego kandydata na męża. Była zdziwiona, że Adelajda-Aileen nie okazała stosownego w tej sytuacji entuzjazmu, ani tym bardziej wdzięczności. Do tego oznajmiła jej, że ma już narzeczonego. Medard potwierdził to skinieniem głowy (ach ci mężczyźni) i jak gdyby nigdy nic usiadł w fotelu i zapalił fajkę. Oczy miał zmęczone, a jego twarz wyrażała zupełną rezygnację. Aileen przycupnęła na brzeżku krzesła. Wzrok miała wbity w podłogę, a zaciśnięte w pięści dłonie wsparte na kolanach. Jeśli ufała, że matka z radością przyjmie wiadomość o jej zaręczynach z Hossem Cartwrightem, to bardzo się zawiodła. Myrna, niemal oniemiała na wieść, o tym że mąż i córka podczas jej nieobecności bawili w Ponderosie, a gdy usłyszała, że Aileen i Hoss są po słowie, dostała ataku szału. Wykrzykiwała coś o zdradzie, upokorzeniu i niewdzięczności najbliższych jej osób. Wreszcie przykładając w iście teatralnym geście dłoń do czoła, stwierdziła, że wszystkie te lata, które poświęciła rodzinie poszły na marne, i że jak się rozniesie, czego dopuściła się Adelajda-Aileen przyjdzie jej spalić się ze wstydu.
- Wbiliście mi nóż w serce! – krzyczała. - Chcecie mnie zabić?! O to wam chodzi?! Tak mi się odpłacacie za moje wysiłki, za troskę?! Nie myślałam, że tego doczekam!
- Moja droga, reagujesz nazbyt emocjonalnie… - zaczął Medard, ale nie mógł dokończyć, bowiem Myrna, poczerwieniała na twarzy, wbiła w niego zimny wzrok i tonem nie znoszącym sprzeciwu wysyczała:
- Zamknij się. Z tobą porozmawiam później. Teraz mam coś do powiedzenia tej niewdzięcznicy – tu wskazała palcem na Aileen.
- Mamo, nie rozumiem dlaczego gniewasz się na mnie? Cóż takiego zrobiłam?
- Jeszcze mnie pytasz?! Oszukałaś mnie! Uwierzyłam ci, że jesteś chora, a ty udawałaś, żeby zostać w domu i żeby oddać swoją rękę pierwszemu, który się napatoczy. Musiałaś dobrze się bawić, gdy ja odchodziłam od zmysłów martwiąc się o ciebie. Co, teraz milczysz? Zawiodłaś mnie Adelajdo-Aileen. Długo będę musiała naprawiać szkody, jakie poczyniłaś ty i twój nieodpowiedzialny ojciec. Was nie można zostawić samych, bo zaraz zachowujecie się jak psy spuszczone z łańcucha. Znaleźli sobie towarzystwo! Cartwrightów! I jeszcze bawili się w Ponderosie na ślubie tego zarozumialca i jego przybłędy z Georgii.
- Co masz do Cartwrightów? - spytał Medard, któremu cudem udało się wcisnąć to pytanie w natłok słów wypowiadanych przez żonę. Niestety, nie doczekał się się odpowiedzi, gdyż Myrna nie przestawała mówić.
- Co za afront! Przyjąć zaproszenie od ludzi, którzy tak poniżyli twoją córkę, mnie i ciebie również. Jak mogłeś zaciągnąć Adelajdę-Aileen do Ponderosy i kazać jej patrzeć na ślub człowieka, który powinien być jej mężem! Do tego wpychasz ją w łapy tego przygłupiego osiłka. Moja córka żoną Hossa Cartwrighta?! Nigdy! Jakiem Myrna Chump, nigdy!!!
- Mamo, nie obrażaj mojego narzeczonego. To dobry i przyzwoity człowiek! - wtrąciła cicho Aileen.
- Ty lepiej się nie odzywaj! Co ty możesz wiedzieć o życiu?! Myślisz, że to bajka? Chcesz zmarnować sobie życie licząc krowie ogony, macając kury i rodząc w międzyczasie stado zasmarkanych dzieciaków. Chcesz kłaść się do łóżka ze śmierdzącym końskim łajnem chłopem, któremu tylko w głowie, jak zrobić ci kolejny brzuch! Naprawdę to jest twoim celem?! Wychowałam cię na damę, a ty chcesz to zmarnować! Bo, co? Bo Cartwright się tobą zainteresował!
- Kiedyś byłabyś zadowolona z takiego obrotu sprawy – zauważył, uśmiechając się cierpko, Medard. - Sama twierdziłaś, że wejście do takiej rodziny, jak Cartwrigtowie wiele znaczy.
- Kiedyś może i tak uważałam, ale tylko przy założeniu, że byłby to Adam, jedyny wykształcony mężczyzna w tej rodzinie. To, że są majętni, to jeszcze nie znaczy, że mogą mieć wszystko, o czym tylko zamarzą.
- Byłem pewny, że twoim celem jest wydanie córki za bogacza.
- Kpisz?! - Myrna przystanęła przed siedzącym w fotelu małżonkiem. - Za kogo ja, na Boga wyszłam?! - pokręciła głową z zawodem wymalowanym na twarzy.
- Pana Boga w to nie mieszaj – ostrzegł Medard i zmierzył żonę zimnym spojrzeniem.
- Wiesz, co? Jesteś okropny. Zamiast mnie wesprzeć, rzucasz mi kłody pod nogi!
- Żadnych kłód tu nie widzę – zakpił mężczyzna.
- Jesteś żałosny! Nic nie rozumiesz! Widzę, że znowu wszystko jest na mojej głowie! Trudno, widocznie tak musi już być. Dlatego przyjmijcie do wiadomości, a szczególnie ty moja panno – tu Myrna zwróciła się do córki i władczym tonem, powiedziała: – nigdy Hoss Cartwright nie będzie twoim mężem. I czy ci się podoba, czy nie zostanie nim pan Gordon Tremblay. Nawet nie wiesz, jak bardzo musiałam przypochlebiać się temu człowiekowi. Zostaniesz jego żoną i już. Pan Tremblay to znacząca postać w świecie finansjery kalifornijskiej. Doświadczony życiowo, może nie najmłodszy, ale z pozycją, szanowany i bogaty.
- Mamo, on jest o dziesięć lat starszy od taty, a dwójka z trójki jego dzieci jest starsza ode mnie. To starzec – zauważyła drżącym głosem Aileen.
- Starzec? To ma być mąż, który tobie zapewni poczucie bezpieczeństwa, a nie jakiś młokos. To, że jest wdowcem tylko przemawia na jego korzyść. Taki człowiek, jak Gordon Trembley zapewni ci życie na poziomie. Wejdziesz do socjety San Francisco. Będziesz obracać się w wielkim świecie, a nie wśród krowich ogonów.
- A może ja nie chcę tego całego wielkiego świata?
- Milcz, głupia! Powinnaś mnie po rękach całować, a przede wszystkim moją siostrę, bo to ona ostatecznie przekonała pana Trembley’a, żeby wziął ciebie za żonę. To ona ręczyła za twoją niewinność, za twoją czystość. Nawet nie wiesz, jak bardzo wzruszony był pan Trembley, gdy dowiedział się, że nie tknął ciebie żaden mężczyzna. Powiedział, że tylko z taką kobietą może zawrzeć związek małżeński. Doceń to.
- Na litość boską, co ty wygadujesz, kobieto?! - Medard aż zatrząsł się z nerw. - To twoja córka, czy niewolnica, którą chcesz sprzedać jakiemuś obleśnemu starcowi?!
- Co, ty tam możesz wiedzieć! - fuknęła ze złością. - To dystyngowany człowiek, co prawda z lekką nadwagą i nieco łysiejący, ale to tylko dodaje mu uroku. Hoss Cartwright nie dorasta mu do pięt. Pan Trembley to idealny kandydat na męża naszej córki. Za miesiąc przyjedzie do nas z oświadczynami. Zapewniłam go, że to czysta formalność. Termin ślubu ustaliliśmy na początek grudnia. Czeka nas w związku z tym sporo pracy, ale to nic. Wszystkim się zajmę.
- Zdecydowałaś sama? Nie pomyślałaś, że ja mogę mieć coś do powiedzenia?
- A masz? Nie rozśmieszaj mnie. W tym domu to nie ty nosisz spodnie, niestety.
Medard pobladł i ostatkiem sił powstrzymał się przed gwałtowną reakcją. Aileen spojrzała współczująco na ojca, po czym nabrawszy głęboko powietrza, z odwagą, o którą się nie podejrzewała, wyrzuciła z siebie:
- Wyjdę za mąż, ale tylko za Hossa. Kocham go, a on mnie. Jeśli nie on, to nikt.
- Ty głupia, niewdzięczna dziewczyno, jak śmiesz do mnie tak mówić?! Mieszkasz pod moim dachem i masz mi być posłuszną.
- Zawsze robiłam, co ode mnie chciałaś. Nigdy ci się nie sprzeciwiałam, ale teraz koniec z tym. Pojutrze Hoss i jego ojciec przyjadą tu, żeby jeszcze raz w twojej obecności, poprosić o moją o rękę. Chcę, żebyś to zaakceptowała i była dla nich miła.
- Czy ja doprawdy źle się wyraziłam? A może ty masz problemy ze słuchem? Masz już narzeczonego.
- Owszem, to Hoss.
- Dość tego! - wrzasnęła Myrna. - Koniec dyskusji. Zrobisz, jak powiedziałam, a teraz marsz na górę.
- Dobrze mamo – odparła Aileen wstając z krzesła – pójdę do swojego pokoju, ale tylko po to, żeby się spakować.
- Co takiego?! - Myrna nie wierzyła własnym uszom.
- Odchodzę z domu, bo chcę być szczęśliwa. Szczęśliwa z Hossem Cartwrightem.
- Ty skończona idiotko! - Myrna doskoczyła do córki i wymierzyła jej siarczysty policzek. Aileen zakręciły się łzy w oczach, ale nic nie powiedziała, tylko wpatrywała się w matkę z niedowierzaniem. Nigdy dotąd nie podniosła na nią ręki.
- To koniec, mamo – powiedziała drżącym głosem dziewczyna. - Nie zostanę tu ani chwili dłużej. Medard w międzyczasie poderwał się z fotela i stanął obok córki. Obejmując ją ramieniem, rzekł do żony:
- Posunęłaś się za daleko. Nigdy ci tego nie daruję. Długo tolerowałem twoje zachowanie, ale mam dość. Ja również się wyprowadzam.
- Co? Co takiego?! Nie ośmielisz się! - krzyknęła. - Nie poradzisz sobie beze mnie. Oboje sobie nie poradzicie!
- Mylisz się – odparł spokojnie Medard. - Świetnie damy sobie radę.
- Akurat – prychnęła pogardliwie. - Gdyby nie ja to wciąż byłbyś skrybą u Brooksa w Detroit, tym gnieździe abolicjonizmu*).
- Mnie było dobrze w Detroit, to ty chciałaś zmian.
- I, co? Źle na tym wyszedłeś? Nie potrafiłeś się zdecydować, więc podjęłam najlepszą z możliwych decyzję.
- Masz rację – Medard pokiwał ze smutkiem głową – ale teraz wiem, czego chcę, a chcę rozwodu. Jutro dostaniesz pozew.
- Co? Jak? - Myrna zaczęła gwałtownie wachlować się dłonią. - Nie możesz. Ja ci nie pozwalam! Słyszysz?! Nie pozwalam!
- Twoje krzyki nie robią już na mnie żadnego wrażenia. Pod koniec tygodnia do miasta przyjedzie sędzia. Mam nadzieję, że rozwód załatwimy w kulturalny sposób.
- Twoje niedoczekanie!!! - wrzasnęła Myrna i nagle coś sobie uświadomiła. - Ty masz jakąś babę. Na pewno masz. W przeciwnym razie nigdy nie pomyślałbyś o rozwodzie. Mów i to natychmiast, kim jest ta ladacznica? No, mów! Co tak stoisz?! Chcę prawdy!
- Proszę bardzo. Tak, mam kogoś. To wspaniała, mądra i ciepła kobieta.
- Dziwka, nie kobieta! Nie dam ci rozwodu! Słyszysz?! Nie dam!!!
- Przestań tak wrzeszczeć! Nie jestem głuchy! I nigdy więcej nie waż się obrażać Caroline, bo nie ręczę za siebie! - Medard podniósł głos. Myrna zaskoczona reakcją męża, spojrzała na niego z niedowierzaniem.
- Ma na imię, Caroline? Jak długo to trwa? - spytała.
- Od dwunastu lat.
Myrna przyłożywszy dłoń do piersi, podeszła do krzesła i usiadła na nim ciężko. Wyglądała tak, jakby ktoś zdzielił ją obuchem w głowę.
- Zdradzałeś mnie od tylu lat? Przecież byliśmy dobrym małżeństwem.
- Tak tylko ci się wydawało. Pamiętasz kiedy ostatnio byliśmy razem?
- Przecież jesteśmy razem. Dzień po dniu.
- Nie o to pytam.
- A, o co? - spytała zmienionym głosem.
- Dobrze wiesz, o co? Odsunęłaś się ode mnie. Wyrzuciłaś ze wspólnego łóżka.
- Byłam chora i zrozpaczona po utracie naszego drugiego dziecka, a poza tym Adelajda-Aileen miała zaledwie trzy latka. Musiałam się nią zaopiekować. Potrzebowała mnie.
- Gdyby to trwało pół roku może bym zrozumiał, ale dwadzieścia pięć lat? Myrna, byłem młodym mężczyzną i miałem swoje potrzeby. Nadal je mam.
- Ufałam, że byłeś mi wierny.
- Przez jakiś czas byłem. Łudziłem się, że znowu będziemy małżeństwem. Ja ciebie naprawdę kochałem.
- Ta… - Myrna zawiesiła głos i spojrzała na męża, po czym spuściwszy wzrok, spytała: - ta kobieta… Caroline, czy ona jest ode mnie młodsza?
- Tak.
- Nie dam ci rozwodu.
- Będziesz musiała, dla swojego dobra.
- Dla mojego dobra? Ty, rozwód nazywasz „dobrem”? - Myrna powoli wstała z krzesła. - Zabiorę ci wszystko. Nie zostawię ani centa. Zedrę ci ostatnią koszulę z karku. Masz kochankę. Właśnie sam się do tego przyznałeś i to w obecności naszej córki. Jak myślisz, po czyjej stronie będzie sędzia?
- Chcesz mnie obarczyć całą winą za rozpad naszego małżeństwa?
- Ja cię nie zdradziłam.
- Wierzę, że tego nie zrobiłaś, ale też nie zrobiłaś nic aby naprawić nasze relacje. Chcesz prać brudy przed sądem zamiast załatwić sprawę szybko i polubownie, proszę bardzo. Tyle tylko, że to ty zostaniesz z niczym.
- Ciekawe jakich argumentów użyjesz? Słucham? Może jeszcze czymś mnie zaskoczysz.
- Proszę bardzo, powiem ci. Gdyby nie Aileen już dawno bym się z tobą rozwiódł. Zostałem tu tylko dla niej. Teraz, gdy wiem, że Hoss Cartwright da jej wszystko, co najlepsze, mogę zrobić to, o czym marzyłem od lat. Odejść.
- Nie masz tyle odwagi. Jesteś tchórzem.
- Jak możesz, mamo – Aileen ujęła się za ojcem.
- Daj spokój, córeńko. Twoja matka, wie swoje.
- Spróbuj ode mnie odejść, a uczynię ci piekło na ziemi – zagroziła Myrna.
- Nie boję się twoich gróźb i nie cofnę się przed niczym. A wiesz, dlaczego? Bo mam z Caroline dziesięcioletniego syna. Kocham ich oboje i chcę być wreszcie z nimi.
- Dziecko… masz dziecko – powiedziała zupełnie ogłuszona wiadomością.
- Jeśli od razu nie dasz mi rozwodu to wszyscy dowiedzą się, jaką byłaś dla mnie żoną, jak mnie od siebie odpędzałaś, i jak wreszcie tą swoją oziębłością pchnęłaś mnie w ramiona innej. A jeśli to będzie za mało, opowiem, kto stał za zwolnieniem Speeda Monroe z posady nauczyciela.
- To pijak.
- Wtedy nie był jeszcze pijakiem, a ty wiedziałaś jakie nieszczęście go dotknęło i zamiast mu pomóc tylko mu zaszkodziłaś. A przez kogo Mary Cooper musiała uciekać z miasta? A Sally Byrnes? Szkalowałaś ją tylko dlatego, że zaprzyjaźniła się z naszą córką. Mam jeszcze wymieniać? To długa lista.
- Nie musisz – odparła przez zaciśnięte gardło Myrna.
- W takim razie, jak będzie twoja odpowiedź?
- Zastanowię się i dam ci znać.
- Byle bym nie musiał długo czekać. A teraz zabieram Aileen. Oboje potrzebujemy spokoju.
- Gdzie się zatrzymacie?
- Naprawdę ciebie to interesuje?
- Nie. Idźcie do diabła.
- Mamo… - Aileen spojrzała na Myrnę z wyrzutem, gdy tymczasem Medard powiedział:
- Chodźmy córeńko, nic tu po nas.
- Chwileczkę – rzekła Myrna. - Adelajdo-Aileen powiedz mi, czy wiedziałaś, że twój ojciec ma kochankę?
- Tak, tatuś powiedział mi o Caroline i o braciszku również.
- O braciszku… - Myrna zawiesiła głos. - Kiedy?
- Jakieś osiem lat temu - odparła Aileen. - Pani Caroline i mały Johnny są przemili.
- To znaczy, że poznałaś ich. Żmiję wyhodowałam na własnym łonie.
- Chodźmy tato – Aileen smutno uśmiechnęła się do ojca i dodała: - masz rację, nic tu po nas.

***

_________________________________________________________
*) Detroit w latach 1837–1847 stolica stanu Michigan. Ośrodek abolicjonizmu i punkt przerzutowy uciekających do Kanady Afroamerykanów.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 14:05, 05 Gru 2021    Temat postu:

Cytat:
Myrna, niemal oniemiała na wieść, o tym że mąż i córka podczas jej nieobecności bawili w Ponderosie, a gdy usłyszała, że Aileen i Hoss są po słowie, dostała ataku szału. Wykrzykiwała coś o zdradzie, upokorzeniu i niewdzięczności najbliższych jej osób. Wreszcie przykładając w iście teatralnym geście dłoń do czoła, stwierdziła, że wszystkie te lata, które poświęciła rodzinie poszły na marne, i że jak się rozniesie, czego dopuściła się Adelajda-Aileen przyjdzie jej spalić się ze wstydu.

Czego ta baba chce od Hossa? Przecież to bardzo dobra partia
Cytat:
- Co za afront! Przyjąć zaproszenie od ludzi, którzy tak poniżyli twoją córkę, mnie i ciebie również. Jak mogłeś zaciągnąć Adelajdę-Aileen do Ponderosy i kazać jej patrzeć na ślub człowieka, który powinien być jej mężem! Do tego wpychasz ją w łapy tego przygłupiego osiłka.

Przecież Aileen wcale nie chciała wychodzić za Adama
Cytat:
- Ty lepiej się nie odzywaj! Co ty możesz wiedzieć o życiu?! Myślisz, że to bajka? Chcesz zmarnować sobie życie licząc krowie ogony, macając kury i rodząc w międzyczasie stado zasmarkanych dzieciaków. Chcesz kłaść się do łóżka ze śmierdzącym końskim łajnem chłopem, któremu tylko w głowie, jak zrobić ci kolejny brzuch! Naprawdę to jest twoim celem?! Wychowałam cię na damę, a ty chcesz to zmarnować! Bo, co? Bo Cartwright się tobą zainteresował!

A może ona lubi wiejskie życie?
Cytat:
- Sama twierdziłaś, że wejście do takiej rodziny, jak Cartwrigtowie wiele znaczy.
- Kiedyś może i tak uważałam, ale tylko przy założeniu, że byłby to Adam, jedyny wykształcony mężczyzna w tej rodzinie. To, że są majętni, to jeszcze nie znaczy, że mogą mieć wszystko, o czym tylko zamarzą.

Jak widać pani Chump zmieniła poglądy
Cytat:
Dlatego przyjmijcie do wiadomości, a szczególnie ty moja panno – tu Myrna zwróciła się do córki i władczym tonem, powiedziała: – nigdy Hoss Cartwright nie będzie twoim mężem. I czy ci się podoba, czy nie zostanie nim pan Gordon Tremblay. Nawet nie wiesz, jak bardzo musiałam przypochlebiać się temu człowiekowi. Zostaniesz jego żoną i już.

Czyżby pan Gordon Tremblay był bardzo dobrą partią?
Cytat:
Pan Tremblay to znacząca postać w świecie finansjery kalifornijskiej. Doświadczony życiowo, może nie najmłodszy, ale z pozycją, szanowany i bogaty.
- Mamo, on jest o dziesięć lat starszy od taty, a dwójka z trójki jego dzieci jest starsza ode mnie. To starzec – zauważyła drżącym głosem Aileen.
- Starzec? To ma być mąż, który tobie zapewni poczucie bezpieczeństwa, a nie jakiś młokos.

Opis kandydata nie brzmi zachęcająco dla młodej dziewczyny
Cytat:
- Medard aż zatrząsł się z nerw. - To twoja córka, czy niewolnica, którą chcesz sprzedać jakiemuś obleśnemu starcowi?!
- Co, ty tam możesz wiedzieć! - fuknęła ze złością. - To dystyngowany człowiek, co prawda z lekką nadwagą i nieco łysiejący, ale to tylko dodaje mu uroku. Hoss Cartwright nie dorasta mu do pięt. Pan Trembley to idealny kandydat na męża naszej córki.

Papa Chump również nie jest zachwycony panem Gordonem
Cytat:
Pojutrze Hoss i jego ojciec przyjadą tu, żeby jeszcze raz w twojej obecności, poprosić o moją o rękę. Chcę, żebyś to zaakceptowała i była dla nich miła.
- Czy ja doprawdy źle się wyraziłam? A może ty masz problemy ze słuchem? Masz już narzeczonego.
- Owszem, to Hoss.

Oczywiście, że to jest Hoss
Cytat:
- Dobrze mamo – odparła Aileen wstając z krzesła – pójdę do swojego pokoju, ale tylko po to, żeby się spakować.
- Co takiego?! - Myrna nie wierzyła własnym uszom.
- Odchodzę z domu, bo chcę być szczęśliwa. Szczęśliwa z Hossem Cartwrightem.
- Ty skończona idiotko! - Myrna doskoczyła do córki i wymierzyła jej siarczysty policzek.

Aileen pokazała, że i ona ma silny charakter, niestety jej matka zbyt ostro zareagowała
Cytat:
… rzekł do żony:
- Posunęłaś się za daleko. Nigdy ci tego nie daruję. Długo tolerowałem twoje zachowanie, ale mam dość. Ja również się wyprowadzam.

Medart też się zbuntował. I dobrze
Cytat:
- Masz rację – Medard pokiwał ze smutkiem głową – ale teraz wiem, czego chcę, a chcę rozwodu. Jutro dostaniesz pozew.
- Co? Jak? - Myrna zaczęła gwałtownie wachlować się dłonią. - Nie możesz. Ja ci nie pozwalam! Słyszysz?! Nie pozwalam!

Nic nie zrobi. Lawina ruszyła
Cytat:
- Twoje niedoczekanie!!! - wrzasnęła Myrna i nagle coś sobie uświadomiła. - Ty masz jakąś babę. Na pewno masz. W przeciwnym razie nigdy nie pomyślałbyś o rozwodzie. Mów i to natychmiast, kim jest ta ladacznica? No, mów! Co tak stoisz?! Chcę prawdy!
- Proszę bardzo. Tak, mam kogoś. To wspaniała, mądra i ciepła kobieta.
- Dziwka, nie kobieta! Nie dam ci rozwodu! Słyszysz?! Nie dam!!!

A to niespodzianka! Tego się Myrna nie spodziewała
Cytat:
- Ma na imię, Caroline? Jak długo to trwa? - spytała.
- Od dwunastu lat.

Nasuwa się powiedzenie o cichej wodzie
Cytat:
- Proszę bardzo, powiem ci. Gdyby nie Aileen już dawno bym się z tobą rozwiódł. Zostałem tu tylko dla niej. Teraz, gdy wiem, że Hoss Cartwright da jej wszystko, co najlepsze, mogę zrobić to, o czym marzyłem od lat. Odejść.
- Nie masz tyle odwagi. Jesteś tchórzem.
- Jak możesz, mamo – Aileen ujęła się za ojcem.
- Daj spokój, córeńko. Twoja matka, wie swoje.
- Spróbuj ode mnie odejść, a uczynię ci piekło na ziemi – zagroziła Myrna.

Myrna jest wściekła, ale chyba stoi na przegranej pozycji
Cytat:
- Nie boję się twoich gróźb i nie cofnę się przed niczym. A wiesz, dlaczego? Bo mam z Caroline dziesięcioletniego syna. Kocham ich oboje i chcę być wreszcie z nimi.
- Dziecko… masz dziecko – powiedziała zupełnie ogłuszona wiadomością.

Kolejna niespodzianka
Cytat:
A jeśli to będzie za mało, opowiem, kto stał za zwolnieniem Speeda Monroe z posady nauczyciela.
- To pijak.
- Wtedy nie był jeszcze pijakiem, a ty wiedziałaś jakie nieszczęście go dotknęło i zamiast mu pomóc tylko mu zaszkodziłaś. A przez kogo Mary Cooper musiała uciekać z miasta? A Sally Byrnes? Szkalowałaś ją tylko dlatego, że zaprzyjaźniła się z naszą córką. Mam jeszcze wymieniać? To długa lista.

Ile ta kobieta zła uczyniła ludziom
Cytat:
- Chwileczkę – rzekła Myrna. - Adelajdo-Aileen powiedz mi, czy wiedziałaś, że twój ojciec ma kochankę?
- Tak, tatuś powiedział mi o Caroline i o braciszku również.
- O braciszku… - Myrna zawiesiła głos. - Kiedy?
- Jakieś osiem lat temu - odparła Aileen. - Pani Caroline i mały Johnny są przemili.
- To znaczy, że poznałaś ich. Żmiję wyhodowałam na własnym łonie.
- Chodźmy tato – Aileen smutno uśmiechnęła się do ojca i dodała: - masz rację, nic tu po nas.

Rzeczywiście, powinni opuścić toksyczny dom

Bardzo fajna kontynuacja. Interesująca rodzinna rozmowa, w czasie której członkowie rodziny Chump sporo się o sobie dowiadują. Okazuje się, że Myrna ma godnych przeciwników, pan Chump, choć zdawało się, że tyle lat jest pod pantoflem, doskonale sobie radzi i ma udane drugie życie. Nawet spokojna Aileen umie postawić na swoim i odmawia poślubienia „atrakcyjnego” kandydata. Kolejną niespodzianką jest synek pana Chumpa. Jak to się stało, że rozplotkowana Myrna nic o nim nie wiedziała? Dobrze to świadczy o sprycie jej męża, który potrafił przez wiele lat ukrywać Caroline i Johnny’ego przed żoną. Nie sądzę, żeby Myrna się zmieniła. Raczej będzie próbować szkodzić córce i mężowi, pytanie, czy jej się to uda? Nie powinno. Dobrze, że Aileen pokazała, że też ma silny charakter i nie ustąpiła matce. Hoss to bardzo dobry człowiek i z pewnością będzie dobrym mężem. Może jeszcze coś się zdarzy? Liczę na to


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 8999
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 19:18, 05 Gru 2021    Temat postu:

Cieszę się, że spodobała Ci się kontynuacja opowiadania. Very Happy Pani Chump to prawdziwa wiedźmia z piekła rodem. Może jeszcze namieszać. Mruga Nie dowiedziała się o podwójnym życiu męża, bo Caroline i Johnny mieszkają poza Virginia City. O tym, mam nadzieję, w następnym odcinku. Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 8999
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 18:39, 06 Gru 2021    Temat postu:

Moja Aderato weszła w konszachty ze świętym Mikołajem i tak powstał kolejny odcinek opowiadania. Mruga Zapraszam. Very Happy

***
Ponderosa. Dzień później.

Późny popołudniem doktor Paul Martin odwiedził ostatniego tego dnia pacjenta. Był nim Adam Cartwright, który niemal tuż po swoim ślubie i weselnym przyjęciu dostał wysokiej gorączki. Jakby tego było mało, rana po postrzale znowu się otworzyła i zaczęła jątrzyć. Przez ponad tydzień doktor Martin codziennie przyjeżdżał do Ponderosy i doglądał, jak to określił, najbardziej niesfornego, irytującego i upartego pacjenta pod słońcem. Cały czas wyrzucał sobie, że może czegoś nie dopatrzył. Zastanawiało go też, dlaczego w tak krótkim czasie Adamowi dwa razy pękły szwy. To wydało mu się dziwne i wtedy przyszła mu do głowy pewna myśl. Im dłużej o tym myślał, a przy okazji obserwował zachowanie Adama i jego żony, które przypominało zachowanie dwóch spiskowców, tym bardziej utwierdzał się w swych podejrzeniach, których oczywiście nie zamierzał zdradzać. Bądź co bądź był lekarzem, a lekarza obowiązuje tajemnica zawodowa. Musiał więc nieźle się nagimnastykować, aby wytłumaczyć Benowi Cartwrightowi dlaczegóż to jego syn aż tak zaniemógł. Gdy wreszcie Adamowi spadła temperatura, a rana zaczęła się goić, doktor Martin odetchnął z ulgą. Dwa dni temu zdjął mu szwy, a dziś z zadowoleniem stwierdził, że wszelkie niebezpieczeństwo minęło.
- Wszystko ładnie się goi. Miałeś naprawdę dużo szczęścia – stwierdził doktor Martin pomagając Adamowi założyć koszulę. - Nie powinienem pozwolić ci tak forsować się w dniu ślubu. Po złożeniu przysięgi od razu powinieneś położyć się do łóżka, może wtedy uniknąłbyś stanu zapalnego.
- Doktorze, proszę sobie nie robić wyrzutów – rzekł Adam zapinając koszulę. - Gdyby człowiek wiedział, że się przewróci to by usiadł.
- Ach, te twoje złote myśli – westchnął doktor i pokręcił z politowaniem głową. - Teraz tak mówisz, a przez trzy dni nikomu nie było do śmiechu.
- Panie doktorze, to trochę moja wina – powiedziała Holly, która do tej pory była cichutka jak trusia – niepotrzebnie zmusiłam go do tańca. Sforsował się, a potem…
- Daj spokój – przerwał jej Adam – to nie twoja wina.
- Twój stan mógł pogorszyć się… mhhm… po tańcu – rzekł z półuśmiechem na ustach doktor Martin i zamykając torbę lekarską, dodał: - ale teraz możecie tańczyć. Może bez szaleństwa, ale możecie.
Pod wpływem tych słów Holly oblała się purpurą, a Adamowi odjęło mowę. Chcąc ukryć swoje zakłopotanie chrząknął tylko i spojrzał znacząco na żonę, która, jeśli to w ogóle możliwe, jeszcze bardziej poczerwieniała. Tymczasem do pokoju Adama i Holly zajrzał Ben i wskazując na syna zapytał:
- I jak, Paul, będzie mógł jechać na spęd?
- Ależ ojcze… - zaczęła z oburzeniem Holly, ale nie dokończyła bowiem doktor Martin wszedł jej w słowo, mówiąc:
- Tak, ale na ten wiosenny. Teraz jest słaby, jak dziecko. Miałbyś z nim tylko kłopot.
- Joe miał rację – stwierdził Ben i spoglądając z udawaną naganą na syna, dodał: – zbliża się spęd a ty chorujesz.
- Ja? - Adam zrobił oburzoną minę i powiedział: - nigdy nie unikałem spędów. To raczej mój braciszek robił wszystko, żeby się przypadkiem nie przepracować.
- Ojcze, jak możesz tak mówić – Holly z trudem ukrywała wzburzenie. Nie była w stanie pojąć, jak teść może mieć pretensję do Adama, gdy jeszcze tak niedawno zamartwiał się jego stanem. Nie wytrzymała więc i rzekła: - przecież Adam nie kazał się postrzelić, a z tego co wiem pracy nigdy nie unikał.
- No, proszę – rzekł doktor Martin – taka żona to skarb. Stoi za mężem murem.
- Właśnie widzę – Ben mrugnął do Holly i roześmiał się, po czym rzekł: - żartowałem. Kogo jak kogo, ale Adama o uchylanie się od pracy nie można posądzać.
- Myślałam, że to na poważnie – Holly poprawiła Adamowi kołnierzyk koszuli, a on objął ją ramieniem i pocałował w czoło.
- Musisz przyzwyczaić się do specyficznego poczucia humoru Cartwrightów – rzekł Ben. - A teraz zapraszam wszystkich na dół do salonu. Hop Sing wyjął z pieca szarlotkę. Matti i Muffinka nie odstępują go ani na krok. Radzę się pośpieszyć, bo z ciasta niewiele może zostać.
- Szarlotka Hop Singa to prawdziwa poezja – powiedział rozmarzonym głosem doktor Martin.
- A do tego dobra kawa i kieliszek mojej nalewki.
- Brzmi wspaniale. Mam właśnie ochotę na coś słodkiego i kawę – Holly aż klasnęła w dłonie.
- Ciasto tak, ale kawę wybij sobie z głowy – sprzeciwił się stanowczo Adam.
- A to niby dlaczego?! - Holly nie przywykła do zakazów, spojrzała spod oka na męża.
- A jak myślisz? - Adam odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Słaba kawa nie zaszkodzi pani Holly – wtrącił doktor Martin.
- A widzisz – kobieta z tryumfem spojrzała na męża.
- Chyba zbożowa – zakpił.
- Jesteś okropny – stwierdziła Holly i z zaciętym wyrazem twarzy dodała: - nie cierpię cię.
- Jednak za mnie wyszłaś – zauważył z błyskiem w oku Adam.
- Teraz zastanawiam się, czy dobrze zrobiłam – fuknęła ze złością.
- Nic straconego, zawsze możesz się wycofać – odparł z szerokim uśmiechem Adam.
- Twoje nie do czekanie!
Tymczasem Ben wziąwszy oniemiałego doktora Martina pod ramię, rzekł:
- Chodzimy do salonu, bo zanim skończą to dogadywanie sobie, zabraknie dla nas szarlotki.
Martin skinął tylko głową i dał się wyprowadzić z sypialni małżonków. Na odchodnym spojrzał jeszcze na nich i spytał Bena:
- Oni tak zawsze?
- Z wyjątkiem, gdy śpią, to tak – zażartował Ben.

***

- Zazdroszczę wam Hop Singa. To prawdziwy mistrz – stwierdził doktor Martin rozkoszując się rozpływającą się w ustach szarlotką.
- Moja żona też potrafi piec takie wspaniałości – rzekł Adam, obdarzając Holly czułym uśmiechem.
- Jesteś bardzo miły, ale nie mów tego głośno, bo Hop Sing może poczuć się urażony – odparła, zadowolona z pochwały męża, Holly.
Doktor Martin niemal się zakrztusił słysząc tę miłą wymianę zdań pomiędzy małżonkami, którzy dopiero, co stoczyli małą potyczkę o kawę. Nawiasem mówiąc zwycięską dla Holly.
- A słyszeliście ostanie nowiny? - spytał doktor.
- Co masz na myśli? - zainteresował się Ben.
- Wczoraj wróciła pani Chump – zaczął Martin.
- A to wiemy. Jutro z Hossem jedziemy do Chumpów, żeby mógł jeszcze raz oficjalnie oświadczyć się Aileen. Wiesz, jaka jest Myrna. Zachowanie pozorów, to dla niej świętość.
- Chyba już nie.
- Nie rozumiem.
- Wczoraj u Chumpów doszło do karczemnej awantury. Medard z córką wyprowadzili się z domu.
- Co takiego? - spytał poruszony Ben.
- Medard? On? - Adam z niedowierzaniem pokręcił głową.
- Ten pantoflarz? Nie do wiary! – rzucił podekscytowany Mały Joe, który co prawda dopiero co wszedł do salonu, ale usłyszał wystarczająco dużo, aby wyrazić swoją opinię.
- Tak, ten pantoflarz. Jeśli ktoś myślał, że Medard nie ma ikry to bardzo się mylił – rzekł doktor. - Zresztą to czego dopuściła się Myrna świętego wyprowadziłoby z równowagi.
- A cóż ona takiego zrobiła? Z tego, co wiem to największa plotkara w całym hrabstwie, jeśli nie w stanie – zaśmiał się Joe i sięgnął po kawałek szarlotki.
- Żeby to tylko chodziło o plotki – westchnął Martin. - Podobno Myrna z tej podróży do siostry przywiozła córce narzeczonego.
- To Hoss nie będzie zadowolony – stwierdził Joe z apetytem jedząc ciasto.
- Oszczędź nam swoich uwag – rzekł Ben i spoglądając znacząco na syna, dodał: – a ciasto smakowałoby ci lepiej gdybyś wziął talerzyk i widelczyk.
- Swoją drogą, Joe ma rację. Jeśli pani Chump przywiozła ze sobą kandydata na męża Aileen, to Hoss może dostać szału – zauważył Adam.
- Paul, ten człowiek z nią przyjechał? - Ben niespokojnie poruszył się w fotelu.
- Z tego, co wiem to nie, ale całe miasto o niczym innym nie mówi. A do tego, wyobraźcie sobie, Medard zażądał od Myrny rozwodu.
W salonie zaległa zupełna cisza, cztery pary oczu w zdumieniu wpatrywały się w doktora Martina. Najszybciej doszedł do siebie Ben, który westchnąwszy głęboko, powiedział:
- Prędzej, czy później musiało do tego dojść.
- Ty wiesz, coś tato? Wiesz, dlaczego pan Chump wyprowadził się z domu? - Adam utkwił w ojcu zaciekawione spojrzenie.
- Tak, wiem, ale Medard nie upoważnił mnie abym mówił o jego prywatnych sprawach. – Odparł Ben i zwróciwszy się do doktora Martina, spytał: - wiadomo, gdzie się zatrzymali?
- Podobno w hotelu International.
- Pani Chump musiała nieźle im dopiec, skoro ojciec i córka wynieśli się z domu - stwierdził Joe. - Szkoda mi ich. Żyć z taką osobą pod jednym dachem, to dopiero wyzwanie.
- Podobnie, jak z tobą – zażartował Adam, czym rozbawił wszystkich, z wyjątkiem Małego Joe.
- Mnie również żal Aileen. Biedna dziewczyna – wtrąciła Holly i dodała: - obawiam się, że ktoś taki, jak pani Chump może sprzeciwić się szczęściu córki.
- Niestety, to wielce prawdopodobne – Ben pokiwał głową.
- Jeśli ona upatrzyła sobie kandydata na zięcia to zrobi wszystko, żeby rozdzielić Hossa z Aileen – stwierdził doktor Martin.
- Może znalazłby się na to sposób – rzekł Adam, pocierając brodę.
- Co masz na myśli? - spytał Ben.
- Może to, że już wkrótce szybkie śluby staną się naszą specjalnością.
- Co ty za głupoty wygadujesz? - prychnął z lekceważeniem Joe.
- Czekaj, Adam ma rację – powiedział podekscytowany Ben – skoro oni się kochają, to nie ma na co czekać. Medard na pewno da się przekonać. Oboje mogliby tu zamieszkać.
- Na miejscu Hossa załatwiłbym to od ręki – dodał Adam.
- Naprawdę? - Holly spojrzała przeciągle na męża.
- Oczywiście – zapewnił. - Nie pozwoliłbym, że ktoś sprzątnął mi narzeczoną sprzed nosa.
W tej właśnie chwili do salonu wszedł Hoss. Już na pierwszy rzut oka widać było, że jest zmęczony. Przywitał się z doktorem i miał iść odświeżyć się po całym dniu pracy, gdy jego wzrok padł na stół, gdzie stała patera z resztką szarlotki. Oczy mu się zaświeciły i zacierając ręce rzucił:
- Zostawcie kawałek dla mnie. Zaraz wracam.
- Zaczekaj, Hoss – powiedział Ben. - Musimy natychmiast pojechać do Virginia City.
- A Joe nie może z tobą jechać? Padam z nóg.
- Nie, nie może. Przebierz się. Masz dziesięć minut
- Ale, co się stało? - dopytywał Hoss.
- Powiem ci w drodze. Pośpiesz się, a ty Joe idź osiodłać nam konie.

***


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Wto 11:40, 07 Gru 2021, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 0:44, 07 Gru 2021    Temat postu:

Cytat:
Zastanawiało go też, dlaczego w tak krótkim czasie Adamowi dwa razy pękły szwy. To wydało mu się dziwne i wtedy przyszła mu do głowy pewna myśl. Im dłużej o tym myślał, a przy okazji obserwował zachowanie Adama i jego żony, które przypominało zachowanie dwóch spiskowców, tym bardziej utwierdzał się w swych podejrzeniach, których oczywiście nie zamierzał zdradzać. Bądź co bądź był lekarzem, a lekarza obowiązuje tajemnica zawodowa. Musiał więc nieźle się nagimnastykować, aby wytłumaczyć Benowi Cartwrightowi dlaczegóż to jego syn aż tak zaniemógł.

Cóż, jednak dla nich to była pierwsza noc po ślubie
Cytat:
– niepotrzebnie zmusiłam go do tańca. Sforsował się, a potem…
- Daj spokój – przerwał jej Adam – to nie twoja wina.
- Twój stan mógł pogorszyć się… mhhm… po tańcu – rzekł z półuśmiechem na ustach doktor Martin i zamykając torbę lekarską, dodał: - ale teraz możecie tańczyć. Może bez szaleństwa, ale możecie.

Czyżby Holly myślała, że oszuka doktora Martina?
Cytat:
… zajrzał Ben i wskazując na syna zapytał:
- I jak, Paul, będzie mógł jechać na spęd?
- Ależ ojcze… - zaczęła z oburzeniem Holly, ale nie dokończyła bowiem doktor Martin wszedł jej w słowo, mówiąc:
- Tak, ale na ten wiosenny. Teraz jest słaby, jak dziecko. Miałbyś z nim tylko kłopot.
- Joe miał rację – stwierdził Ben i spoglądając z udawaną naganą na syna, dodał: – zbliża się spęd a ty chorujesz.
- Ja? - Adam zrobił oburzoną minę i powiedział: - nigdy nie unikałem spędów. To raczej mój braciszek robił wszystko, żeby się przypadkiem nie przepracować.
- Ojcze, jak możesz tak mówić – Holly z trudem ukrywała wzburzenie.

Ach! Te cartwrightowskie poczucie humoru
Cytat:
- A do tego dobra kawa i kieliszek mojej nalewki.
- Brzmi wspaniale. Mam właśnie ochotę na coś słodkiego i kawę – Holly aż klasnęła w dłonie.
- Ciasto tak, ale kawę wybij sobie z głowy – sprzeciwił się stanowczo Adam.
- A to niby dlaczego?! - Holly nie przywykła do zakazów, spojrzała spod oka na męża.
- A jak myślisz? - Adam odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Słaba kawa nie zaszkodzi pani Holly – wtrącił doktor Martin.
- A widzisz – kobieta z tryumfem spojrzała na męża.
- Chyba zbożowa – zakpił.
- Jesteś okropny – stwierdziła Holly i z zaciętym wyrazem twarzy dodała: - nie cierpię cię.
- Jednak za mnie wyszłaś – zauważył z błyskiem w oku Adam.
- Teraz zastanawiam się, czy dobrze zrobiłam – fuknęła ze złością.

Jeszcze nie wyzdrowiał, a już rządzi
Cytat:
- Wczoraj u Chumpów doszło do karczemnej awantury. Medard z córką wyprowadzili się z domu.
- Co takiego? - spytał poruszony Ben.
- Medard? On? - Adam z niedowierzaniem pokręcił głową.
- Ten pantoflarz? Nie do wiary! – rzucił podekscytowany Mały Joe, który co prawda dopiero co wszedł do salonu, ale usłyszał wystarczająco dużo, aby wyrazić swoją opinię.
- Tak, ten pantoflarz. Jeśli ktoś myślał, że Medard nie ma ikry to bardzo się mylił – rzekł doktor. - Zresztą to czego dopuściła się Myrna świętego wyprowadziłoby z równowagi.

Chyba nikt nie lubi pani Chump
Cytat:
- Podobno Myrna z tej podróży do siostry przywiozła córce narzeczonego.
- To Hoss nie będzie zadowolony – stwierdził Joe z apetytem jedząc ciasto.
- Oszczędź nam swoich uwag – rzekł Ben i spoglądając znacząco na syna, dodał: – a ciasto smakowałoby ci lepiej gdybyś wziął talerzyk i widelczyk.
- Swoją drogą, Joe ma rację. Jeśli pani Chump przywiozła ze sobą kandydata na męża Aileen, to Hoss może dostać szału – zauważył Adam.

Z pewnością Hoss zdenerwowałby się
Cytat:
… wyobraźcie sobie, Medard zażądał od Myrny rozwodu.
W salonie zaległa zupełna cisza, cztery pary oczu w zdumieniu wpatrywały się w doktora Martina. Najszybciej doszedł do siebie Ben, który westchnąwszy głęboko, powiedział:
- Prędzej, czy później musiało do tego dojść.
- Ty wiesz, coś tato? Wiesz, dlaczego pan Chump wyprowadził się z domu? - Adam utkwił w ojcu zaciekawione spojrzenie.
- Tak, wiem, ale Medard nie upoważnił mnie abym mówił o jego prywatnych sprawach.

A to nowina! Ben chyba jeszcze o czymś wie
Cytat:
- Mnie również żal Aileen. Biedna dziewczyna – wtrąciła Holly i dodała: - obawiam się, że ktoś taki, jak pani Chump może sprzeciwić się szczęściu córki.
- Niestety, to wielce prawdopodobne – Ben pokiwał głową.
- Jeśli ona upatrzyła sobie kandydata na zięcia to zrobi wszystko, żeby rozdzielić Hossa z Aileen – stwierdził doktor Martin.
- Może znalazłby się na to sposób – rzekł Adam, pocierając brodę.
- Co masz na myśli? - spytał Ben.
- Może to, że już wkrótce szybkie śluby staną się naszą specjalnością.

Wspaniały pomysł
Cytat:
…Adam ma rację – powiedział podekscytowany Ben – skoro oni się kochają, to nie ma na co czekać. Medard na pewno da się przekonać. Oboje mogliby tu zamieszkać.
- Na miejscu Hossa załatwiłbym to od ręki – dodał Adam.
- Naprawdę? - Holly spojrzała przeciągle na męża.
- Oczywiście – zapewnił. - Nie pozwoliłbym, że ktoś sprzątnął mi narzeczoną sprzed nosa.

Adam jak zwykle ma rację. Nie ma na co czekać
Cytat:
- Zostawcie kawałek dla mnie. Zaraz wracam.
- Zaczekaj, Hoss – powiedział Ben. - Musimy natychmiast pojechać do Virginia City.
- A Joe nie może z tobą jechać? Padam z nóg.
- Nie, nie może. Przebierz się. Masz dziesięć minut
- Ale, co się stało? - dopytywał Hoss.
- Powiem ci w drodze. Pośpiesz się, a ty Joe idź osiodłać nam konie.

Tak, trzeba działać. Albo szarlotka, albo Aileen

Kolejna część opowiadania. Rodzinna i zabawna. Jak zwykle Joe obrywa. Słownie, ale zawsze to coś dla jego „fanek”. Adam trochę cierpiał przez te nocne szaleństwa, przepraszam Tańce, ale z pewnością nie żałuje. Wszystko przebiła jednak wieść o tym, że naczelny pantoflarz Wirginia City rozwodzi się ze swoją demoniczną połowicą. To nowina dnia! Ben, który dobrze zna Chump’ów i wie do czego zdolna jest rozwścieczona Myrna, uważa, tak jak Adam, że Hoss powinien jak najszybciej ożenić się z Aileen. Bez zwłoki więc „wyciąga” Hossa do Wirginia City. Oby zdążyli. Trzymam za nich kciuki, bo może jeszcze coś się wydarzy?



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 8999
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 11:36, 07 Gru 2021    Temat postu:

Postaram się, żeby Joe jeszcze oberwał. Mruga Adam i Holly będą się docierać, a Hoss walczyć o swoją miłość. Czy zwycięży?

Dziękuję za miły, sympatyczny komentarz. Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 8999
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 0:52, 14 Gru 2021    Temat postu:

***

Ściemniało się, gdy Ben i Hoss galopem wjechali do Virginia City. Zwolnili dopiero na głównej ulicy miasta. Jak, co wieczór było tu pełno ludzi, w większości górników, którzy po szychcie odwiedzali saloony i domy uciech. Przed Silver Dollar dwóch w sztok pijanych kowboi biło się, a właściwie próbowało się bić, gdyż wypity alkohol skutecznie uniemożliwiał im celność ciosów. Wokół zebrała się grupka gapiów głośno dopingująca awanturujących się mężczyzn. Pojawienie się szeryfa Coffee znacznie ostudziło ich entuzjazm. Część z nich nagle straciła zainteresowanie bójką i zniknęła w pobliskim saloonie, pozostali ucichli oczekując na działania szeryfa. To wszystko oczywiście widzieli Cartwrightowie. Gdyby nie okoliczności, jakie sprowadziły ich do miasta pewnie próbowaliby rozdzielić bijących się. Tymczasem poprzestali na skinieniu głowami szeryfowi Coffee i ruszyli do hotelu International. Zsiedli z koni i w chwilę później znaleźli się w holu hotelu. W recepcji konsjerż Henry Norman pisał coś w księdze hotelowej. Na widok Cartwrightów uśmiechnął się szeroko.
- Dobry wieczór panie Cartwright, Hoss. – Powiedział skinąwszy głową, po czym zapytał: - w czym mogę pomóc?
- Przyjechaliśmy do Medarda Chumpa i jego córki. Podobno mieszkają u was – rzekł Ben. - Możesz nam podać numer pokoju?
- Przecież wiecie, że obowiązuje mnie tajemnica – zaczął Henry.
- Wiemy, wiemy spokój i bezpieczeństwo gości ponad wszystko – powiedział Hoss – ale mamy do nich bardzo ważną sprawę.
- Każdy tak może powiedzieć – stwierdził konsjerż.
- Henry, to ja Hoss. Znamy się od dawna i doskonale wiesz, że ani mój ojciec, ani ja nikomu nie zagrażamy. Musimy koniecznie widzieć się z panem Chumpem i panną Aileen, rozumiesz?
- Co mam nie rozumieć – Henry wzruszył ramionami, po czym spojrzawszy to na Hossa, to na Bena, rzekł: - dobra, powiem wam. Ich tu nie ma.
- Jak to, nie ma? - Hoss pochylił się nad kontuarem i jedną dłonią schwycił konsjerża za poły marynarki. - Mów i to szybko, numer pokoju.
- Przecież powiedziałem, że ich tu nie ma – odparł zduszonym głosem Henry.
- Ale byli, tak, czy nie?
- Byli, byli – zapewnił szybko Henry i gdy Hoss poluzował chwyt wyrwał się mu i stanąwszy poza zasięgiem jego ramion, dodał: - ale już ich nie ma.
- Zaraz coś mnie trafi – rzekł Hoss robiąc groźną minę, na widok której konsjerż cofnął się o krok, a potem dla pewności zrobił jeszcze jeden, mówiąc:
- Co się wściekasz?
- Bo nie mówisz mi prawdy.
- Jak to, nie? Powiedziałem wyraźnie, że pana Chumpa i jego córki tu nie ma, a ty ciągle numer pokoju i numer pokoju.
- Henry, czy naprawdę jesteś głupi, czy zgłupiałeś dopiero, gdy stanąłeś za ladą?
- Wypraszam sobie, kontuar w recepcji najlepszego hotelu w mieście to nie jakaś tam lada w sklepie Atkina, handlującego starzyzną.
- On ma więcej rozumu niż ty, Henry – rzekł kąśliwie Hoss i spojrzawszy na ojca, stwierdził: - z nim w żaden sposób nie można się dogadać. Chyba przetrząsnę całą tę zapchloną budę.
- Tylko nie budę! - krzyknął Henry i rozglądając się niespokojnie wokół, dużo ciszej dodał: - a tym bardziej zapchloną. W naszym hotelu raz w tygodniu wymieniane są ręczniki i wykładane pachnące mydełka. Rozumiesz? Pachnące mydełka.
- Zaraz cię palnę!
- Uspokójcie się – rzekł Ben – obaj. A teraz Henry, bądź tak dobry i powiedz nam, czy pan Chump i jego córka gościli w waszym hotelu?
- Owszem, panie Cartwright, ale bardzo krótko. Zameldowali się wczoraj, a dziś wczesnym rankiem wyjechali.
- Wiesz dokąd?
- Nie, panie Cartwright. Ja nie pytałem, bo to nie moja sprawa…
- Myślałby kto – fuknął Hoss.
- To nie moja sprawa – kontynuował, pełen godności, Henry - oni też nie mówili. Wsiedli do dyliżansu, tego który o piątej rano pojechał do Reno.
- Po co niby mieli jechać do Reno? - Hoss z niedowierzaniem pokręcił głową.
- Nie musieli wcale tam jechać – zauważył Ben.
- To niby gdzie pojechali? - spytał wyraźnie zaintrygowany Henry.
- Właśnie. Gdzie oni mogą być? - westchnął Hoss.
- Henry, dziękujemy za informację. Do zobaczenia – Ben uśmiechnął się i pociągnąwszy syna za rękaw koszuli, dodał: - na nas czas.
- Miło mi panie Cartwright, że na coś się przydałem – odparł tymczasem konsjerż i już za znajdującymi się w drzwiach mężczyznami, krzyknął: – do zobaczenia! Miło było panów widzieć!

***

- I, co powiesz na to wszystko, tato? Myślisz, że naprawdę pojechali do Reno? - spytał Hoss.
- Nie sądzę – odparł Ben dosiadając konia.
- To, co teraz zrobimy? - Hoss poszedł w ślady ojca.
- Teraz? Wrócimy do domu, wypoczniemy, a rano wrócimy do sprawy, o ile nadal będziesz tego chciał.
- Jeszcze pytasz?! - Hoss z oburzeniem popatrzył na ojca.
- To w drogę synu.
Gdy mijali dom Chumpów w ich oczy rzuciło się, że cały był oświetlony. Hoss nawet zasugerował, że pan Chump i Aileen wrócili do domu. Ben nic na to nie odpowiedział tylko wskazał na kilka kobiet, które akurat wyszły z domu Chumpów. Jedna z nich na widok Cartwrightów splunęła, a reszta z dumnie uniesionymi głowami, udając, że ich nie dostrzega, poszła w kierunku kościoła.
- To jedno mamy wyjaśnione. – Rzekł Ben - Medarda i Aileen na pewno tam nie ma.
Gdy wreszcie dotarli do Ponderosy, ze zdziwieniem stwierdzili, że nikt jeszcze nie spał. Tylko Matthew drzemał na kanapie z głową na kolanach Holly.
- Dlaczego nie śpicie? - spytał Ben zdejmując kapelusz i pas z bronią.
- Myśleliśmy, że przywieziecie ich ze sobą – rzekł Adam. - Pani Estera i Holly przygotowały pokoje gościnne.
- Niepotrzebnie – mruknął Hoss.
- Co się stało? - spytał Mały Joe.
- Wyjechali z Virginia City.
- Dokąd?
- Nie mam pojęcia – westchnął Hoss, bezradnie rozkładając dłonie. - Może do Reno, a może jeszcze dalej.
- Spokojnie, Hoss – Ben poklepał syna po ramieniu. - Jeszcze wszystko się wyjaśni, a teraz chodźmy spać. Jutro wstajemy skoro świt.
- Wszyscy? - spytał zdziwiony Joe.
- Nie, tylko Hoss i ja. No i oczywiście ty, synu.
- Ja? Czyżbym miał z wami jechać? – spytał wyraźnie zadowolony Joe.
- Tak, ale tylko drzewa wisielców. Potem my pojedziemy w swoją stronę, a ty na północne pastwisko dokończyć naprawę ogrodzenia.
- Tato… a może jednak pojechałby z wami.
- Powiedziałem już, co jutro będziesz robił i nie będę dwa razy powtarzał. Dobranoc wszystkim – rzekł Ben.
- Dziadziu… - Matt właśnie się ocknął i dłonią zwiniętą w piąstkę potarł prawe oko.
- A ty nie powinieneś już spać, smyku? – Ben uśmiechnął się do wnuka.
- Powinienem - przyznał chłopiec – ale czekałem na ciebie, wujcia Hossa i tę miłą pannę Aileen. Czy to prawda, że będzie moją ciocią?
- A chciałbyś? - spytał Ben.
- Mhhm – mruknął i ziewnął szeroko.
- Skoro, tak, to musimy się tym zająć – rzekł Ben i zarządził: – a teraz wszyscy spać.
- Dziadziu, to znaczy, że panna Aileen przyjedzie jutro i już na zawsze z nami zostanie?
- Zobaczymy, ale raczej nie jutro.
- Matti, panna Aileen będzie twoją ciocią – rzekł wzruszony Hoss. - Obiecuję.
- Fajnie – odparł Matthew i znowu ziewnąwszy, poprosił: - stryjciu, zanieś mnie do sypialni.
- Synku, nie jesteś na to za duży? - spytał Adam.
- Nie – pokręcił głową chłopiec – przecież nie mam jeszcze siedmiu lat.
- Fakt. Argument nie do podważenia – przyznał Adam, gdy tymczasem Hoss pochylił się nad bratankiem i wziął go na ręce.

***

Jeszcze słońce dobrze nie wzeszło, gdy Ben, Hoss i Joe Cartwrightowie wyruszyli w drogę. Przy drzewie wisielca Mały Joe, zgodnie z wcześniejszą dyspozycją ojca, skierował się z miną skazańca na północne pastwisko. Prawdę mówiąc wolałby towarzyszyć ojcu i bratu, no ostatecznie wysłuchiwać uszczypliwości Adama, niż babrać się w ziemi. Ale cóż, taki już był jego los, los najmłodszego z braci. Tymczasem Ben i Hoss ruszyli galopem drogą na Reno. Ben wciąż nie mówił synowi dokąd zmierzają. Gdy minęli sławne z hazardu miasto, Hoss zaczął się niepokoić. Na pytanie, jak długo jeszcze będą jechać, Ben odpowiedział z tajemniczym uśmiechem, że niedługo. I faktycznie po około dziesięciu milach na horyzoncie ukazały się jakieś zabudowania. Jak się okazało była to niewielka osada nie mająca jeszcze oficjalnej nazwy.*)Miejscowa ludność mówiła o niej O'Neils Crossing.**) Ben i Hoss zwolnili i wjechali stępa na drewniany most łączący dwa brzegi Truckee. Z ciekawością rozglądali się wokół. Tuż za mostem nad samym brzegiem rzeki rozciągały się drewniane zabudowania, przypominające budynki gospodarcze, jakie można znaleźć na dużym ranczo. Nieco dalej stały niskie drewniane domy, oddzielone od siebie płotami. W ich oknach wisiały firanki z lichego materiału, a na podwórzach bawiły się umorusane dzieci. Gdy w progu jednego z domów stanęła ubogo ubrana kobieta, mały chłopiec w koszulinie sięgającej kolan, z gołymi, brudnymi stopami, poderwał się i pędem podbiegł do niej coś wykrzykując i wskazując na jadących Bena i Hossa. Kobieta osłoniła dłonią oczy przed słońcem i popatrzyła w kierunku wskazanym przez chłopca. Ben skinął jej głową, ona odpowiedziała mu tym samym i przytrzymując dziecko za rączkę odprowadziła wzrokiem nieznajomych jej mężczyzn.
- Tato, powiesz mi wreszcie dlaczego tu przyjechaliśmy? - spytał zniecierpliwiony Hoss. - Naprawdę uważasz, że pan Chump przywiózł Aileen w takie miejsca.
- Cierpliwości, synu – odparł Ben. - Zaraz wszystko się wyjaśni.
- Słyszę to odkąd wyjechaliśmy z Ponderosy.
- Nie przesadzaj – Ben uśmiechnął się i wskazując parterowy budynek z dużym, krzykliwym szyldem Crossing Saloon, powiedział: - tu zjemy, trochę odpoczniemy i zasięgniemy języka. Saloon to najlepsze źródło informacji.
Hoss nic nie odpowiedział, tylko pokornie ruszył w ślad za ojcem. Crossing Saloon okazał się całkiem przyzwoitym i wyjątkowo czystym miejscem (przy wejściu, barze i każdym stoliku stały spluwaczki). Serwowane tu jedzenie było smaczne, a piwo dobrze schłodzone. Na tyłach saloonu znajdowały się pokoje do wynajęcia. Było ich aż osiem z czego połowa miała zamontowane w drzwiach zamki. Jeden z takich pokoi wynajął Ben, przewidując, że zostaną z Hossem w Crossing dłużej niż jeden dzień. Barman pracujący w saloonie okazał się bardzo miłym i rozmownym człowiekiem. Chętnie i z prawdziwą dumą opowiadał o potencjale, jaki drzemie w tej niewielkiej zdawałoby się osadzie. Crossing, jak się okazało pełniło wyjątkową rolę. Prowadził tędy jeden z najważniejszych szlaków handlowych z Nevady do Kalifornii. Znaleźć tu można było kościół i szkołę, umieszczone w najbardziej reprezentacyjnym budynku zwieńczonym dzwonnicą. Nieopodal swoją siedzibę miał szeryf, pastor i fryzjer w jednej osobie. W tym samym budynku znajdowały się też biuro telegrafu oraz stacja dyliżansów. Barman nie omieszkał wspomnieć największych dobrodziei tej miejscowości, a mianowicie braci Waltz oraz rodzin Rankins, Canepas i Mosconis.***) Gdy Ben usłyszał nazwisko Rankins, jakby od niechcenia powiedział, że jego dobry przyjaciel zna tę szanowaną rodzinę i często ją odwiedza. Barman ucieszył się na tę wieść i z rozbrajającą szczerością rzekł:
- Pewnie chodzi panu, o pana Medarda Chumpa.
- Tak, dokładnie o niego – odparł Ben, spojrzawszy przy tym znacząco na Hossa. - Wybrał się w podróż ze swoją uroczą córką Adelajdą-Aileen. Byłoby wspaniale, gdybyśmy mogli ich tu spotkać.
- No, to macie panowie szczęście – odparł barman, przecierając blat kontuaru – właśnie wczoraj przyjechali do Crossing. Jak zwykle zatrzymali się w domu wdowy Rankins. Są zresztą częstymi jej gośćmi, zwłaszcza pan Chump. No, ale przecież to rodzina. Powiem wam, że miły z niego gość. Wszyscy go tu lubimy, nawet ci znad rzeki.
- Znad rzeki? Czy mówi pan o ludziach mieszkających w tych nędznych chatach tuż przy moście?
- Owszem. Wie pan, to taka biedota, co to przemierzyła cały kontynent w poszukiwaniu lepszego życia, a z różnych przyczyn skończyła, jak skończyła. W gruncie rzeczy to porządni ludzie, ale bardzo skrzywdzeni przez los. Pan Chump, jeśli tylko może to im pomaga, szczególnie dzieciakom, bo prawda jest taka, że najbardziej to żal tych małych zasmarkańców – westchnął barman.
- Tak, to podobne do mojego przyjaciela – stwierdził Ben. - Skoro tu jest, jak pan mówi, to chętnie bym się z nim spotkał. Może pan powiedzieć nam, jak trafić do domu pani Rankins?
- Oczywiście. Droga jest prosta. Pójdziecie panowie główną ulicą aż do kościoła. Za nim skręcicie w prawo i zobaczycie taki mały, ładny domek z białymi okiennicami i białą werandą. To będzie właśnie dom wdowy Rankins.
- Dziękujemy panu za informacje – odparł Ben i poprosił o klucze do wynajętego przez nich pokoju. Następnie zwrócił się do Hossa, mówiąc: - chodźmy się odświeżyć. Musimy jak najlepiej się zaprezentować.
W godzinę później, kierując się wskazówkami barmana, Ben i Hoss stanęli przed drzwiami domu pani Rankins. Ben zapukał i po chwili w progu stanęła młoda, może trzydziestopięcioletnia, smukła kobieta. Włosy miała ciemne, upięte w luźny kok. Twarz o nieskazitelnej cerze z ciemnymi wygiętymi w łuk brwiami pełna była życzliwości. Zielone oczy ocienione czarnymi długimi rzęsami z ciekawością wpatrywały się w niespodziewanych gości.
- Słucham – powiedziała kobieta.
- Dzień dobry. Czy mam przyjemność z panią Caroline Rankins?
- Dzień dobry. Tak, a o co chodzi?
- Nazywam się Benjamin Cartwright, a to jest mój syn Hoss. Proszę wybaczyć, że niepokoimy, ale dowiedzieliśmy się, że przebywa tu pan Chump z córką.
- To prawda – odparła i uśmiechając się, dodała: - Medard uprzedził mnie, że panowie możecie tu przyjechać. Cieszę się i to szczególnie ze względu na Aileen. Zapraszam. Medard i jego córka są w ogrodzie.
Wnętrze domu, a szczególnie salon, urządzone było ze smakiem, można nawet zaryzykować stwierdzenie, że dość bogato, ale bez nadmiernej ostentacji. Świadczyło to tylko dobrze o guście gospodyni. Caroline wskazała Benowi i Hossowi miejsca na kanapie i zaproponowała zimną lemoniadę. W międzyczasie do salonu wpadł niczym burza dziesięcioletni chłopiec. Zaskoczony, na chwilę przystanął, po czym podszedł do matki i stanąwszy przy jej boku z ciekawością spoglądał na zupełnie nie znanych mu mężczyzn.
- Przywitaj się, Johnny – rzekła Caroline. - To panowie Cartwright’s. Znajomi twojego taty i siostry.
- Dzień dobry – chłopiec skinął głową. Spojrzawszy na Hossa, stwierdził: - to pan musi być tym narzeczonym Aileen. Moja siostra wciąż o panu mówi.
- Naprawdę? - Hoss z wrażenia aż przełknął ślinę.
- Pewnie. Jest zakochana, to o panu mówi – chłopczyk wzruszył ramionami. - Pójdę i ją zawołam. Może wtedy przestanie płakać.
- Co, Aileen płacze? - Hoss zerwał się z kanapy.
- Nooo – odparł przeciągle chłopiec. - Tatuś powiedział, że od tych jej łez Truckee może wystąpić z brzegów.
- Dosyć mądralo – rzekła Caroline. - Idź do taty i powiedz, że mamy gości.
- Już biegnę.
- Mogę iść z tobą? - spytał Hoss.
- Jasne – odparł Johnny i zadarłszy głowę do góry, stwierdził: - duży pan jest. Aileen mówiła prawdę. A lubi pan zwierzątka, bo ja bardzo.
- Owszem, lubię i to różne. Małe i duże.
- To tak, jak ja - odparł Johnny. - Kiedyś od tatusia dostałem piękny album o zwierzętach. Bardzo różnych. Chętnie panu pokażę.
- Będzie mi miło – przyznał Hoss i ujął wyciągniętą do niego małą dłoń chłopca.
- Będzie z pana fajny szwagier – zauważył Johnny. – Bo ożeni się pan z moją siostrą, prawda?
- Jeśli tylko mnie zechce.
- Zechce, zechce – na twarzy chłopca ukazał się uśmiech od ucha do ucha. Zaraz też pociągnął Hossa w kierunku drzwi prowadzących do ogrodu. Nie zdążyli jednak przekroczyć ich progu, bowiem nagle pojawiła się w nich Aileen.
- Hoss – powiedziała cicho przez łzy – Hoss, tak bardzo na ciebie czekałam, tak bardzo bałam się, że mnie nie odnajdziesz.
- Aileen dla ciebie poruszyłbym niebo i ziemię – odparł mężczyzna, obejmując ramionami wzruszoną dziewczynę.

***

_____________________________________________________________
*) Mowa tu o tzw. jednostce osadniczej, leżącej częściowo w Nevadzie, częściowo w Kalifornii, późniejszym miasteczku Verdi. Miasteczko to znajduje się 10 mil na zachód od Reno, u zbiegu rzeki Truckee, Dog Creek i obecnie historycznej Donner Trail Road. Jest ściśle związane z historią zachodniej Nevady, a także z historią gorączki złota w Kalifornii. Tu najwcześniej na Dzikim Zachodzie pojawiły się pociągi towarowe. Miasteczko zostało nazwane imieniem Giuseppe Verdiego przez Charlesa Crockera, założyciela Central Pacific Railroad, który w drodze głosowania, wyciągnął kartkę z kapelusza z propozycją nazwy. Ktoś napisał na niej nazwisko włoskiego kompozytora operowego. Miało to miejsce w 1868 roku. Verdi było niezwykle ważne w wymianie handlowej pomiędzy takimi miastami Nevady jak Virginia City i Reno, a Dutch Flat, Auburn i Sacramento w Kalifornii.
**) O'Neils Crossing – to pierwsza nazwa osady. W ten sposób chciano uczczcić człowieka, który w 1860 r. zbudował tam most na rzece Truckee.
***) Wymienione nazwiska są autentyczne i do dziś dobrze znane w Verdi i zachodniej Nevadzie. Byli to ludzie zasłużeni dla rozwoju tej miejscowości, która obecnie leży po dwóch stronach granicy pomiędzy Nevadą a Kalifornią.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 19:38, 14 Gru 2021    Temat postu:

Cytat:
- Przyjechaliśmy do Medarda Chumpa i jego córki. Podobno mieszkają u was – rzekł Ben. - Możesz nam podać numer pokoju?
- Przecież wiecie, że obowiązuje mnie tajemnica – zaczął Henry.
- Wiemy, wiemy spokój i bezpieczeństwo gości ponad wszystko – powiedział Hoss – ale mamy do nich bardzo ważną sprawę.
- Każdy tak może powiedzieć – stwierdził konsjerż.

Czyżby dziewiętnastowieczne RODO?
Cytat:
Musimy koniecznie widzieć się z panem Chumpem i panną Aileen, rozumiesz?
- Co mam nie rozumieć – Henry wzruszył ramionami, po czym spojrzawszy to na Hossa, to na Bena, rzekł: - dobra, powiem wam. Ich tu nie ma.

Na szczęście Henry „zmiękł”, na szczęście dla siebie oczywiście, bo Hoss jest zdesperowany
Cytat:
Chyba przetrząsnę całą tę zapchloną budę.
- Tylko nie budę! - krzyknął Henry i rozglądając się niespokojnie wokół, dużo ciszej dodał: - a tym bardziej zapchloną. W naszym hotelu raz w tygodniu wymieniane są ręczniki i wykładane pachnące mydełka. Rozumiesz? Pachnące mydełka.

Jakkolwiek na to patrzeć, brzmi wytwornie
Cytat:
…czy pan Chump i jego córka gościli w waszym hotelu?
- Owszem, panie Cartwright, ale bardzo krótko. Zameldowali się wczoraj, a dziś wczesnym rankiem wyjechali.
- Wiesz dokąd?
- Nie, panie Cartwright. Ja nie pytałem, bo to nie moja sprawa…
- Myślałby kto – fuknął Hoss.
- To nie moja sprawa – kontynuował, pełen godności, Henry - oni też nie mówili. Wsiedli do dyliżansu, tego który o piątej rano pojechał do Reno.
- Po co niby mieli jechać do Reno? - Hoss z niedowierzaniem pokręcił głową.
- Nie musieli wcale tam jechać – zauważył Ben.

Ben coś wie
Cytat:
Myślisz, że naprawdę pojechali do Reno? - spytał Hoss.
- Nie sądzę – odparł Ben dosiadając konia.
- To, co teraz zrobimy? - Hoss poszedł w ślady ojca.
- Teraz? Wrócimy do domu, wypoczniemy, a rano wrócimy do sprawy, o ile nadal będziesz tego chciał.
- Jeszcze pytasz?! - Hoss z oburzeniem popatrzył na ojca.
- To w drogę synu.

Ben ma plan
Cytat:
Gdy mijali dom Chumpów w ich oczy rzuciło się, że cały był oświetlony. Hoss nawet zasugerował, że pan Chump i Aileen wrócili do domu. Ben nic na to nie odpowiedział tylko wskazał na kilka kobiet, które akurat wyszły z domu Chumpów. Jedna z nich na widok Cartwrightów splunęła, a reszta z dumnie uniesionymi głowami, udając, że ich nie dostrzega, poszła w kierunku kościoła.
- To jedno mamy wyjaśnione. – Rzekł Ben - Medarda i Aileen na pewno tam nie ma.

Pani Chump dała z siebie wszystko!
Cytat:
… a teraz chodźmy spać. Jutro wstajemy skoro świt.
- Wszyscy? - spytał zdziwiony Joe.
- Nie, tylko Hoss i ja. No i oczywiście ty, synu.
- Ja? Czyżbym miał z wami jechać? – spytał wyraźnie zadowolony Joe.
- Tak, ale tylko drzewa wisielców. Potem my pojedziemy w swoją stronę, a ty na północne pastwisko dokończyć naprawę ogrodzenia.
- Tato… a może jednak pojechałby z wami.
- Powiedziałem już, co jutro będziesz robił i nie będę dwa razy powtarzał. Dobranoc wszystkim – rzekł Ben.

Czyżby Ben zaczął krótko trzymać Pasikonika?
Cytat:
…- stryjciu, zanieś mnie do sypialni.
- Synku, nie jesteś na to za duży? - spytał Adam.
- Nie – pokręcił głową chłopiec – przecież nie mam jeszcze siedmiu lat.
- Fakt. Argument nie do podważenia – przyznał Adam, gdy tymczasem Hoss pochylił się nad bratankiem i wziął go na ręce.

Spryciula zawsze wie jak odpowiedzieć
Cytat:
… Ben uśmiechnął się i wskazując parterowy budynek z dużym, krzykliwym szyldem Crossing Saloon, powiedział: - tu zjemy, trochę odpoczniemy i zasięgniemy języka. Saloon to najlepsze źródło informacji.

Trzy w jednym – można zjeść, odpocząć i dowiedzieć się tego i owego … a drinki?
Cytat:
Saloon okazał się całkiem przyzwoitym i wyjątkowo czystym miejscem (przy wejściu, barze i każdym stoliku stały spluwaczki). Serwowane tu jedzenie było smaczne, a piwo dobrze schłodzone. Na tyłach saloonu znajdowały się pokoje do wynajęcia. Było ich aż osiem z czego połowa miała zamontowane w drzwiach zamki. Jeden z takich pokoi wynajął Ben, przewidując, że zostaną z Hossem w Crossing dłużej niż jeden dzień.

To jednak przyzwoity lokal, nie jakaś speluna
Cytat:
Gdy Ben usłyszał nazwisko Rankins, jakby od niechcenia powiedział, że jego dobry przyjaciel zna tę szanowaną rodzinę i często ją odwiedza. Barman ucieszył się na tę wieść i z rozbrajającą szczerością rzekł:
- Pewnie chodzi panu, o pana Medarda Chumpa.
- Tak, dokładnie o niego – odparł Ben, spojrzawszy przy tym znacząco na Hossa. - Wybrał się w podróż ze swoją uroczą córką Adelajdą-Aileen. Byłoby wspaniale, gdybyśmy mogli ich tu spotkać.
- No, to macie panowie szczęście – odparł barman, przecierając blat kontuaru – właśnie wczoraj przyjechali do Crossing. Jak zwykle zatrzymali się w domu wdowy Rankins. Są zresztą częstymi jej gośćmi, zwłaszcza pan Chump. No, ale przecież to rodzina. Powiem wam, że miły z niego gość. Wszyscy go tu lubimy …

Matt chyba spryt odziedziczył po Benie właśnie. I Aileen się znalazła
Cytat:
Ben zapukał i po chwili w progu stanęła młoda, może trzydziestopięcioletnia, smukła kobieta. Włosy miała ciemne, upięte w luźny kok. Twarz o nieskazitelnej cerze z ciemnymi wygiętymi w łuk brwiami pełna była życzliwości. Zielone oczy ocienione czarnymi długimi rzęsami z ciekawością wpatrywały się w niespodziewanych gości.
- Słucham – powiedziała kobieta.
- Dzień dobry. Czy mam przyjemność z panią Caroline Rankins?
- Dzień dobry. Tak, a o co chodzi?
- Nazywam się Benjamin Cartwright, a to jest mój syn Hoss. Proszę wybaczyć, że niepokoimy, ale dowiedzieliśmy się, że przebywa tu pan Chump z córką.
- To prawda – odparła i uśmiechając się, dodała: - Medard uprzedził mnie, że panowie możecie tu przyjechać. Cieszę się i to szczególnie ze względu na Aileen. Zapraszam. Medard i jego córka są w ogrodzie.

Caroline (bo to pewnie ona) jest zupełnie inna niż pani Chump
Cytat:
- Przywitaj się, Johnny – rzekła Caroline. - To panowie Cartwright’s. Znajomi twojego taty i siostry.
- Dzień dobry – chłopiec skinął głową. Spojrzawszy na Hossa, stwierdził: - to pan musi być tym narzeczonym Aileen. Moja siostra wciąż o panu mówi.
- Naprawdę? - Hoss z wrażenia aż przełknął ślinę.
- Pewnie. Jest zakochana, to o panu mówi – chłopczyk wzruszył ramionami. - Pójdę i ją zawołam. Może wtedy przestanie płakać.
- Co, Aileen płacze? - Hoss zerwał się z kanapy.
- Nooo – odparł przeciągle chłopiec. - Tatuś powiedział, że od tych jej łez Truckee może wystąpić z brzegów.
- Dosyć mądralo – rzekła Caroline. - Idź do taty i powiedz, że mamy gości.

Jaka różnica między jednym domem a drugim, a i Aileen też tęskni za Hossem
Cytat:
- Kiedyś od tatusia dostałem piękny album o zwierzętach. Bardzo różnych. Chętnie panu pokażę.
- Będzie mi miło – przyznał Hoss i ujął wyciągniętą do niego małą dłoń chłopca.
- Będzie z pana fajny szwagier – zauważył Johnny. – Bo ożeni się pan z moją siostrą, prawda?
- Jeśli tylko mnie zechce.
- Zechce, zechce – na twarzy chłopca ukazał się uśmiech od ucha do ucha. Zaraz też pociągnął Hossa w kierunku drzwi prowadzących do ogrodu.

Kolejny mały spryciarz, ale bardzo sympatyczny

Kontynuacja opowieści, bardzo fajna. Hoss usiłujący wydobyć z opornego konsjerża wiadomość o Aileen i panu Medardzie, zrównoważony Ben, który coś ukrywa. Ben chyba zaczyna dyscyplinować beniaminka. Każe mu zająć się naprawą ogrodzenia, czego Pasikonik bardzo nie lubi. Myślę, że nie uda mu się wykręcić tym razem od nielubianej pracy. Cartwrightowie przybywają na miejsce, robią rozeznanie w tutejszym saloonie i odnajdują dom, w którym znajduje się Aileen i pan Chump. Jego wybranka, Caroline okazuje się uroczą, miła i gościnną kobietą, jakże różniącą się od pani Chump. Ich synek też jest rezolutnym sympatycznym chłopczykiem. Sądzę, że może zaprzyjaźnić się z Mattem. Najbardziej szczęśliwy jest jednak Hoss, który przekonuje się, że Aileen odwzajemnia jego uczucie. Bardzo fajna para i mam nadzieję, że będą szczęśliwi … chyba, że „urocza” mamusia coś wymyśli. Myślę jednak, że rodzina Cartwrightów sobie jakoś poradzi z tą wiedźmą. Czekam na kontynuację, bo pewnie jeszcze sporo się będzie działo. Tak mniemam Very Happy



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 8999
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 21:48, 14 Gru 2021    Temat postu:

Pani Chump jest nieprzewidywalna i może trochę namieszać, niestety. Smutny Serdecznie dziękuję za miły komentarz. Very Happy Kolejny odcinek postaram się wkleić jeszcze w tym tygodniu. Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 8999
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 15:02, 17 Sty 2022    Temat postu:

Po miesiącu wracam do przerwanej opowieści. Mam nadzieję, że wreszcie uda mi się ją zakończyć. Smile

***

O'Neils Crossing. Dzień później.

Dzwon na małej wieżyczce kościoła w Crossing rozbrzmiewał donośnie i wesoło. Mieszkańcy miasteczka, ci którzy akurat byli na ulicy, ze zdziwieniem przystawali i pytali, co też takiego się stało. Ci, którzy byli w domach, wybiegali zaniepokojeni na zewnątrz. Rzadko bowiem zdarzało się, aby w środku tygodnia dzwonił kościelny dzwon. Miało to miejsce w dwóch jedynie przypadkach, jakiegoś kataklizmu, czy innego nieszczęścia lub pogrzebu. Tym razem na szczęście nic złego się nie wydarzyło, a to, co zobaczyli przypadkowi przechodnie wskazywało na bardzo radosną uroczystość. I w istocie tak było. W drzwiach świątyni ukazali się bowiem młodzi ludzie: on wysoki i potężny w barach, niezbyt przystojny, ale o niezwykle niebieskich oczach, ona średniego wzrostu, szczupła i bardzo ładna. Trzymali się za ręce i wydawali się niezwykle szczęśliwi. Mieli na sobie zwykłe, codzienne ubranie i gdyby nie welon na głowie młodej kobiety, i bukiet białych kwiatów w jej dłoniach, nikt nie pomyślałby, że to nowożeńcy. A jednak była to młoda para. W kościele w Crossing tego właśnie dnia Hoss Cartwright i Aileen Chump stanęli na ślubnym kobiercu. W tej uroczystości towarzyszyli im ich ojcowie, pani Caroline Rankins z synkiem Johnem oraz brat kobiety Frank Rankins, który właśnie wrócił do domu z podróży. Ślub Hossa i Aileen był niezwykle skromny. Dla młodych nie miało to żadnego znaczenia. Najważniejsze było, że są razem i oto rozpoczynają wspólne życie. Wprost z kościoła świeżo zaślubieni małżonkowie i ich najbliżsi wrócili do domu. Tu czekała na nich niespodzianka w postaci odświętnego obiadu przygotowanego przez sąsiadki Caroline. Przy okazji okazało się, że kobieta jest bardzo lubiana przez mieszkańców Crossing, którzy postępowali w myśl starej zasady: żyj i pozwól żyć innym. Nie znaczyło to jednak, że nie interesowano się współmieszkańcami. Wręcz przeciwnie. W tej maleńkiej społeczności każdy wspierał każdego. Pod tym względem Crossing, jak na Dziki Zachód, było wyjątkowe. Dlatego też, gdy Caroline wspomniała, że jej młodzi goście, zamierzają wziąć ślub w miejscowym kościele, uznano to za świetną okazję do zabawy. Skrzyknięto się i w ciągu doby przygotowano weselne przyjęcie. Było nawet dwóch skrzypków, którzy na zamianę przygrywali weselnikom. Bez muzyki, żadne wesele nawet to najskromniejsze nie miało prawa się udać. Zabawa, jak zwykle bywa w przypadku takiej przygotowanej ad hoc, była przednia i trwała do późnej nocy. Gdy wszyscy się już rozeszli, a młodzi nieco oszołomieni całą sytuacją trafili do swojej sypialni, Ben i Medard usiedli na ławce przed domem. Noc była wyjątkowo piękna. Bezchmurne niebo było usiane milionami gwiazd. Od rzeki niosły się ciche śpiewy, gdzieś zaszczekał pies. Od czasu do czasu lekki podmuch wiatru szeleścił liśćmi na drzewach, a donośne koncerty pasikoników*), jednostajne i terkoczące, czyniły tę noc, przepełnioną ciepłem lata, wyjątkową.
- Pięknie tu i spokojnie - rzekł Ben spoglądając w niebo.
- Owszem. Do tego świerszcze tak pięknie śpiewają – rzekł Medard. - W Virginia City nie miałem okazji, żeby ich posłuchać.
- To pasikoniki – sprostował Ben.
- Co takiego? - Medard spojrzał zdziwiony na przyjaciela.
- Teraz koncertują pasikoniki. Świerszcze zakończyły śpiewy w czerwcu.
- Skąd ty to wszystko wiesz?
- Przecież jestem ranczerem – Ben wzruszył ramionami. - Na wsi takie rzeczy się wie.
- Myślisz, że będzie im ze sobą dobrze? - spytał Medard po dłuższej chwili ciszy.
- Aileen i Hossowi? Sądzę, że tak. Oni do siebie po prostu pasują.
- To dobrze. Nie zniósłbym gdyby moja córeczka była nieszczęśliwa. Wystarczy, że przez swoją apodyktyczną matkę i biernego ojca miała ciężkie życie.
- Medardzie, zapewniam cię, że Aileen będzie u nas dobrze. Hoss oszalał na jej punkcie i gotów jest przychylić jej nieba – rzekł Ben uśmiechając się.
- O, tak – mężczyzna pokiwał głową. - To widać gołym okiem.
- Czym więc się smucisz?
- Tak bardzo to widać?
- No wiesz, musiałbym być ślepy, żeby tego nie zauważyć.
- Widzę, że przed tobą nic się nie ukryje – Medard westchnął. - Masz rację. Wiem, że powinienem się cieszyć, ale nie taki ślub i wesele wyobrażałem sobie dla mojej córeczki. Gdyby jej matka była inną kobietą, gdyby nie uczyniła nam z życia piekła, mogłoby być zupełnie inaczej.
- Daj spokój. Czasu nie cofniesz, ale możesz zrobić jedno, jak najszybciej sfinalizować rozwód. To będzie z pożytkiem dla wszystkich.
- Nie będzie to proste, ani tym bardziej przyjemne.
- Musiałeś o tym wiedzieć, gdy zacząłeś prowadzić podwójne życie.
- Gdy poznałem Caroline przez myśl mi nie przeszło, że zostanie miłością mojego życia, i że da mi tak wspaniałego syna. Wiesz Ben, doprawdy nie wiem dlaczego tak długo zwlekałem, dlaczego tyle lat żyłem z Myrną, a właściwie obok niej – rzekł Medard.
- Mówiłeś, że dla Aileen.
- Tak, to prawda, ale z perspektywy czasu wiem, że inaczej powinienem postąpić. Cóż, prowadząc podwójne życie okazałem się tchórzem. Gdy Caroline powiedziała mi, że spodziewa się dziecka byłem szczęśliwy i przerażony. Nie wiedziałem, co robić. Wszystko mnie do niej ciągnęło, ale nie potrafiłem podjąć decyzji i tak przez lata tkwiłem w tym chorym układzie.
- Przyznaję, że znalazłeś się w prawdziwych tarapatach, ale wybacz, zapracowałeś sobie na to.
- Masz zupełną słuszność – przyznał Medard. - Że też chciała na mnie tak długo czekać.
- To chyba nazywa się miłość – zażartował Ben.
- Tak… to prawdziwa miłość. Taka nie często się zdarza.
- Tym bardziej nie rozumiem dlaczego ciągnąłeś tę chorą sytuację. Ja na twoim miejscu nie zwlekałbym tak długo z odejściem.
- Cóż, nie jestem tobą – zauważył Medard i westchnął. - Zabrakło mi stanowczości i silnej woli, ale też naprawdę bałem się o Aileen. Wiedziałem do czego zmierza Myrna i nie chciałem, żeby wpakowała ją w nieszczęśliwy związek. Cierpienia mojego dziecka nie zniósłbym. Tak Ben, masz rację, już dawno powinienem odejść od Myrny. I powiem ci coś jeszcze, nie dość, że przeze mnie Aileen miała smutne dzieciństwo, to do tego Johnny widywał mnie od przypadku do przypadku.
- Trochę w tym jest prawdy – wtrącił Ben. - Co do Johna, masz rację, ale jeśli chodzi o Aileen, to Myrna przecież dbała o waszą córkę.
- Tak, jak o porcelanową lalkę. Na nic jej nie pozwalała. Aileen miała tylko jedno zadanie, być grzecznym dzieckiem. Jeśli coś było nie po myśli Myrny, mała była karcona.
- Dlaczego na to pozwalałeś?
- Bo nie wiedziałem. Wtedy większość czasu spędzałem poza domem. Akurat zacząłem pracować w radzie miasta. Dużo też podróżowałem. Podejrzewałem, że Myrna jest zbyt sroga w stosunku do Aileen. Nawet z nią o tym rozmawiałem, ale powiedziała mi, żebym się nie wtrącał do wychowania córki, bo nie mam o tym zielonego pojęcia. Dałem więc spokój. Chyba było mi to na rękę.
- Naprawdę nic nie zrobiłeś? Wiedziałeś, że twoje dziecko jest nieszczęśliwe i nic nie zrobiłeś, żeby to zmienić?
- Cóż… nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Wyrzutów sumienia nigdy się nie pozbędę. Teraz najważniejsze jest to, że moja córeczka jest wreszcie szczęśliwa. Mam nadzieję, że tak pozostanie. Ben, proszę dbajcie o nią.
- Nie martw się. Moje synowe są dla mnie, jak córki, a Aileen nie sposób nie lubić. Zapewniam, że w Ponderosie będzie jej naprawdę dobrze.
- Dziękuję, przyjacielu. Wiem, że pod twoim dachem nie stanie się jej krzywda – odparł drżącym głosem Medard.
- Pojutrze ruszamy do Ponderosy, a ty? Jakie masz plany? - spytał po dłuższej chwili Ben.
- Na razie zostanę tu z Caroline i Johnnym. Zaczekam na wieści od mojego prawnika. Spodziewam się ich w ciągu kilku najbliższych dni.
- A co zrobisz, jeśli Myrna nie zgodzi się na rozwód?
- Zgodzi się. Ktoś taki, jak moja żona, której bardziej niż na własnej córce zależy na prestiżu i pieniądzach, nie będzie długo czyniła problemów. A jeśli do tego będzie mogła przedstawić mnie w jak najgorszym świetle, zapewniam, będzie szczęśliwa.
- Może ci zaszkodzić. Tobie, Caroline i waszemu synkowi.
- We własnym dobrze pojętym interesie nie zrobi tego. Musiałaby być szalona.
- Czasami Myrna sprawia wrażenie kogoś nie w pełni normalnego – zauważył Ben.
- Ona jest zdrowa na umyśle. Tyle tylko, że z natury jest zła. Zła i samolubna. Nigdy nikogo nie kochała z wyjątkiem jednej osoby – samej siebie.
- To tym bardziej bym się jej obawiał. Może okazać się nieobliczalna.
- Uprzedziłem ją, jakie konsekwencje poniesie, jeśli zechce nam zaszkodzić. Po prostu wyląduje na bruku.
- A, co z pracą w radzie miejskiej?
- Już zrezygnowałem. Resztę mojego życia chcę poświęcić Caroline i naszemu synkowi. Pragnę wynagrodzić im ten czas, gdy nie było mnie z nimi.
- Będziecie tu mieszkać?
- Być może, ale bardziej prawdopodobne jest to, że przeprowadzimy się na Wschodnie Wybrzeże. Chcę, żeby mój syn miał różne możliwości kształcenia się i rozwoju. Żałuję tylko, że przez mój brak stanowczości pozbawiłem tego samego Aileen.
- Daj spokój. Nie ma, co wracać do przeszłości – Ben poklepał Medarda po ramieniu. - Najważniejsze, że zrozumiałeś, czego tak naprawdę chcesz w życiu.
- Nie uważasz, że trochę późno? - zakpił mężczyzna.
- Lepiej późno niż wcale, przyjacielu – odparł Ben i obaj roześmiali się. Długo jeszcze potem rozmawiali. Spać poszli po północy, gdy swój koncert zakończyły zielone pasikoniki.

***

_____________________________________________________________
*) Pierwotnie koncertować miały świerszcze, ale okazało się, że swoje śpiewy kończą w czerwcu. Akcja tego fragmentu toczy się w sierpniu, a właśnie wtedy rozpoczynają swoje „śpiewy” pasikoniki zielone. I tak pasikoniki „przygrywały” nowożeńcom i ich rodzicielom. Mruga Pasikoniki najchętniej strydulują w czasie ciepłych popołudni i wieczorów, a ich koncerty mogą się ciągnąć aż do północy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 22:47, 17 Sty 2022    Temat postu:

Cytat:
W drzwiach świątyni ukazali się bowiem młodzi ludzie: on wysoki i potężny w barach, niezbyt przystojny, ale o niezwykle niebieskich oczach, ona średniego wzrostu, szczupła i bardzo ładna. Trzymali się za ręce i wydawali się niezwykle szczęśliwi. Mieli na sobie zwykłe, codzienne ubranie i gdyby nie welon na głowie młodej kobiety, i bukiet białych kwiatów w jej dłoniach, nikt nie pomyślałby, że to nowożeńcy. A jednak była to młoda para.

To z pewnością Aileen i Hoss
Cytat:
W kościele w Crossing tego właśnie dnia Hoss Cartwright i Aileen Chump stanęli na ślubnym kobiercu. W tej uroczystości towarzyszyli im ich ojcowie, pani Caroline Rankins z synkiem Johnem oraz brat kobiety Frank Rankins, który właśnie wrócił do domu z podróży.

A szanownej mamusi panny młodej nie było? I dobrze, baba popsułaby uroczystość
Cytat:
W tej maleńkiej społeczności każdy wspierał każdego. Pod tym względem Crossing, jak na Dziki Zachód, było wyjątkowe. Dlatego też, gdy Caroline wspomniała, że jej młodzi goście, zamierzają wziąć ślub w miejscowym kościele, uznano to za świetną okazję do zabawy. Skrzyknięto się i w ciągu doby przygotowano weselne przyjęcie. Było nawet dwóch skrzypków, którzy na zamianę przygrywali weselnikom.

Fajna miejscowość
Cytat:
- Pięknie tu i spokojnie - rzekł Ben spoglądając w niebo.
- Owszem. Do tego świerszcze tak pięknie śpiewają – rzekł Medard. - W Virginia City nie miałem okazji, żeby ich posłuchać.
- To pasikoniki – sprostował Ben.
- Co takiego? - Medard spojrzał zdziwiony na przyjaciela.
- Teraz koncertują pasikoniki. Świerszcze zakończyły śpiewy w czerwcu.
- Skąd ty to wszystko wiesz?
- Przecież jestem ranczerem – Ben wzruszył ramionami. - Na wsi takie rzeczy się wie.

No proszę, Ben zna się nawet na robalach
Cytat:
Wiem, że powinienem się cieszyć, ale nie taki ślub i wesele wyobrażałem sobie dla mojej córeczki. Gdyby jej matka była inną kobietą, gdyby nie uczyniła nam z życia piekła, mogłoby być zupełnie inaczej.

Ale Aileen wcale nie zależy na wystawnym ślubie i uroczystym przyjęciu

Cytat:
- Gdy poznałem Caroline przez myśl mi nie przeszło, że zostanie miłością mojego życia, i że da mi tak wspaniałego syna. Wiesz Ben, doprawdy nie wiem dlaczego tak długo zwlekałem, dlaczego tyle lat żyłem z Myrną, a właściwie obok niej – rzekł Medard.
- Mówiłeś, że dla Aileen.
- Tak, to prawda, ale z perspektywy czasu wiem, że inaczej powinienem postąpić.

A przecież mógł być dużo wcześniej szczęśliwy, a i Aileen też by to dobrze zrobiło
Cytat:
Tak Ben, masz rację, już dawno powinienem odejść od Myrny. I powiem ci coś jeszcze, nie dość, że przeze mnie Aileen miała smutne dzieciństwo, to do tego Johnny widywał mnie od przypadku do przypadku.

Dobrze, że Medard zdaje sobie sprawę z błędów jakie popełnił
Cytat:
Aileen miała tylko jedno zadanie, być grzecznym dzieckiem. Jeśli coś było nie po myśli Myrny, mała była karcona.
- Dlaczego na to pozwalałeś?
- Bo nie wiedziałem. Wtedy większość czasu spędzałem poza domem. Akurat zacząłem pracować w radzie miasta. Dużo też podróżowałem. Podejrzewałem, że Myrna jest zbyt sroga w stosunku do Aileen. Nawet z nią o tym rozmawiałem, ale powiedziała mi, żebym się nie wtrącał do wychowania córki, bo nie mam o tym zielonego pojęcia. Dałem więc spokój. Chyba było mi to na rękę.

Biedna Aileen
Cytat:
- A co zrobisz, jeśli Myrna nie zgodzi się na rozwód?
- Zgodzi się. Ktoś taki, jak moja żona, której bardziej niż na własnej córce zależy na prestiżu i pieniądzach, nie będzie długo czyniła problemów. A jeśli do tego będzie mogła przedstawić mnie w jak najgorszym świetle, zapewniam, będzie szczęśliwa.
- Może ci zaszkodzić. Tobie, Caroline i waszemu synkowi.
- We własnym dobrze pojętym interesie nie zrobi tego. Musiałaby być szalona.
- Czasami Myrna sprawia wrażenie kogoś nie w pełni normalnego – zauważył Ben.
- Ona jest zdrowa na umyśle. Tyle tylko, że z natury jest zła. Zła i samolubna. Nigdy nikogo nie kochała z wyjątkiem jednej osoby – samej siebie.
- To tym bardziej bym się jej obawiał. Może okazać się nieobliczalna.
- Uprzedziłem ją, jakie konsekwencje poniesie, jeśli zechce nam zaszkodzić. Po prostu wyląduje na bruku.

Ciekawe, czy Myrna tak łatwo zrezygnuje z zemsty?

Bardzo spokojny, „przegadany” odcinek opowieści. I dobrze. Sporo się dowiedziałam o bohaterach. Okazało się, że Caroline odsądzana przez Myrnę od czci i wiary, jest lubianym i szanowanym członkiem społeczności. Medarda dręczą wyrzuty sumienia za wygodnictwo. Chciał za wszelką cenę uniknąć domowej awantury i we wszystkim ustępował jędzy, niestety kosztem córki, a potem i syna. Aileen była dręczona przez matkę, a synkowi niewiele czasu mógł poświęcić. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Aileen znalazła swoje szczęście, po rozwodzie będzie mógł na stałe zamieszkać z Caroline i synkiem. Z pewnością sporo czasu poświęci swojej rodzinie. Podziwiam rzetelność w opisie różnicy między pasikonikami a świerszczami. Prawdę mówiąc nie miałam pojęcia, że koncertują w innym czasie. Przyznam się, że nie bardzo odróżniam świerszcza od pasikonika. Może pasikonik jest bardziej zielony? Muszę zgłębić ten temat. Człowiek całe życie się uczy. Czekam na dalszy ciąg, bo z ubolewaniem stwierdzam, że dzisiaj nie było wzmianki o mojej ulubionej parze Holly i Adamie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna -> Nasz ogród / Uroczysko ADY / Ostępy Aderato Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 41, 42, 43 ... 55, 56, 57  Następny
Strona 42 z 57

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin