|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 8720
Przeczytał: 2 tematy
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Nie 10:05, 27 Maj 2018 Temat postu: |
|
|
Aderato przeszedł foch. Niestety nie wiem na jak długo.
- Zatłukę tę wstrętną babę! – krzyczał podenerwowany Ben. – Co ona sobie wyobraża?! Myśli, że może tak bezkarnie każdego obrażać!
- Uspokój się Ben – powiedział doktor Paul Martin. – Nerwy to najgorszy z doradców.
- Łatwo ci mówić. Jeżeli Ann straci przez nią dziecko, to nie ręczę za siebie.
- Porozmawiam z panią Cucumber. Trochę ją postraszę.
- Myślisz, że to cokolwiek da? Ona zawzięła się na całą moją rodzinę. Gdyby to był mężczyzna to szybko bym sobie z nim poradził, ale z kobietą? Przecież nie wyzwę jej na pojedynek.
- Ale możesz podać ją do sądu o zniesławienie – zauważył Martin.
- Nie mogę.
- Nie rozumiem.
- Część z tego, co powiedziała o Ann jest prawdą.
- Co takiego?
- Moja synowa pracowała w Placerville – powiedział Ben. – I żeby była jasność: nie wstydzę się jej. To dobra, wartościowa osoba. Po prostu miała pecha w życiu.
- Ben, przyjacielu, przecież ja jej nie osądzam. Lubię ją i zrobię wszystko, żeby donosiła to maleństwo.
- Dziękuję – odparł wzruszonym głosem Ben.
- Uspokoiłeś się trochę? – Spytał doktor, a gdy Ben skinął głową powiedział: - to dobrze, bo musimy porozmawiać. Dziś naprawdę niewiele brakowało, a zacząłby się poród.
- Przecież to jeszcze ponad dwa miesiące.
- Owszem – przyznał Martin. – Dlatego do rozwiązania nie wolno jej wstawać z łóżka. Musi mieć przy sobie samych życzliwych ludzi, a przede wszystkim nie może się denerwować, bo to właśnie najbardziej jej szkodzi. Przez najbliższy tydzień będę do was zaglądał codziennie, a potem zobaczymy. Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze i nie dojdzie do najgorszego.
- Oby – westchnął Ben.
- Powiedz mi, kiedy wraca Adam i Josh?
- Pojutrze.
- To świetnie. Wsparcie męża i obecność synka powinny jej pomóc.
- Tyle tylko, że będziemy mieć też gości, a z tym wiąże się ogromne zamieszanie. Nie wiem, co mam zrobić. Nie mogę przecież powiedzieć im, żeby nie przyjeżdżali.
- Jeżeli nie będą zbyt absorbujący to nie widzę problemu. Stawiam jeden warunek: Ann ma leżeć i nie wolno jej denerwować.
- To się rozumie samo przez się. Czy mogę coś jeszcze zrobić dla mojej synowej?
- Dobrze byłoby do czasu porodu, zatrudnić pielęgniarkę, może nawet akuszerkę.
- Czy to naprawdę konieczne? – Ben utkwił zaniepokojony wzrok w doktorze.
- Owszem. – Odparł doktor Martin i widząc wyraz twarzy Bena dodał: - to na wszelki wypadek. Ciąża Ann jest zagrożona i uwierz mi przyjacielu, fachowa siła, tu na miejscu, to idealne rozwiązanie. Oprócz twojej synowej mam przecież innych pacjentów i nie zawsze będę mógł przyjechać do Ponderosy tak szybko, jakby chciał. Zresztą, najlepiej wiesz, ile trwa podróż z Virginia City.
- Masz rację – skinął głową Ben. – A mógłbyś polecić nam kogoś zaufanego?
- Czekaj, niech pomyślę – Martin zmrużył oczy. – Mam przyjaciela, lekarza, który pracuje w szpitalu, w Sacramento. Na pewno nam pomoże. Jutro rano do niego zatelegrafuję.
- Dziękuję i będę ci bardzo wdzięczny.
- Nie ma, za co – rzekł zbierając się do wyjścia doktor. – I pamiętaj, gdyby Ann poczuła się gorzej natychmiast przyślij po mnie. Umawiamy się, że gdyby mnie akurat nie było w domu to informację, gdzie przebywam zostawię na kartce w drzwiach.
- Dobrze. Zapamiętam – odparł Ben.
- Zanim wróci Adam, w nocy też ktoś powinien przy niej być. W zasadzie dobrze, żeby miała cały czas towarzystwo. Może, jakaś sąsiadka.
- Ja będę przy niej.
- To oczywiste, ale są pewne sprawy, choćby higiena, o które łatwiej, gdy kobieta pomaga kobiecie.
- Masz rację. Poproszę narzeczoną Hossa. Na pewno zgodzi się posiedzieć przy Ann, zwłaszcza, że obie bardzo się polubiły.
- To świetnie. Wzajemna sympatia też jest bardzo ważna – odparł Martin wsiadając do bryczki. – Do jutra i nie martw się tak bardzo. Ann nie powinna widzieć twojej zasmuconej twarzy.
Ben westchnął tylko na te słowa i skinieniem głowy pożegnał doktora. Przez moment stał nieruchomo na środku podwórza i spoglądał w ślad za znikającą w oddali bryczką lekarza. Niczego w tej chwili tak nie pragnął, jak powrotu Adama do domu.
- Tato, u Ann znowu był doktor Martin? – spytał Hoss, który wraz z Candy’m wrócili właśnie z tartaku.
- Niestety – westchnął Ben. - Hoss, muszę pilnie pojechać do Virginia City. Zajmiesz się tu wszystkim. A i jeszcze jedno: czy twoja Edna jest w mieście?
- Jest, a dlaczego pytasz?
- Ann potrzebuje stałej opieki. Martin obiecał, że załatwi nam jakąś pielęgniarkę, ale do tego czasu może Edna zgodziłaby się nam pomóc. Co o tym myślisz?
- Dobry pomysł. Na pewno się zgodzi.
- Tylko, co z jej sklepem?
- Zastąpię ją – odparł Hoss.
- A dasz sobie radę? – spytał Ben.
- Oczywiście. To nic trudnego – powiedział Hoss, przypatrując się ojcu. – Tato, co tu właściwie się stało?
- Candy, obiecałeś porozmawiać z ludźmi i co? – Hoss spojrzał z wyrzutem na zarządcę.
- Rozmawiałem ze wszystkimi.
- Jakoś kiepsko, ci to poszło.
- Przykro mi Hoss – odparł Candy zwiesiwszy głowę.
- Tobie jest przykro, a Ann o mało nie straciła dziecka! - Mężczyzna nawet nie próbował ukryć wściekłości.
- Zrobię wszystko, żeby ustalić, kto to był – zapewnił Candy.
- Liczę na ciebie – rzekł Hoss. – Tym razem nie zwiedź mnie.
- Nie zawiodę. A ci, którzy obrazili panią Cartwright, jeszcze dziś staną przed tobą.
- Nie. Po prostu zwolnisz ich. Po tym, co zrobili nie mają prawa przebywać w Ponderosie. Rozumiesz?
- Tak – powiedział cicho Candy. – Ja też odejdę. Nie sprawdziłem się, jako zarządca. Przepraszam.
- Nie opowiadaj bzdur – żachnął się Hoss, po czym już spokojniej dodał: - nie mam do ciebie pretensji.
- Czyżby?
- Zdenerwowałem się. Wszyscy byliśmy zdenerwowani. – Hoss zsunął kapelusz w tył głowy. - Wiem, że zrobiłeś wszystko, co w twojej mocy.
- Też mi się tak wydawało. – Candy wpatrywał się w czubki swoich butów. – Mogłem tylko prosić, ale jak widać nic to nie dało.
- Posłuchaj, jeśli ktoś z natury jest podły, to nikt ani nic tego nie zmieni. Dlatego ustal, kogo trzymały się te niewybredne żarty i pogoń go.
- Jasne – odparł Candy i ruszył w stronę baraku, w którym mieszkali pracujący w Ponderosie kowboje. Zrobił dwa może trzy kroki i przystanął. Spojrzawszy przez ramię na wciąż jeszcze stojącego na środku podwórza Hossa rzekł: - życzę twojej bratowej, jak najlepiej, a ci, którzy jej ubliżyli pożałują, że w ogóle się urodzili.
- Candy, spokojnie. Nie chcę tu żadnych rozrób. Ann musi mieć teraz spokój.
- Będzie miała – zapewnił Canaday. Gdy to mówił jego oczy były zimne jak stal.
Wieczór był parny i gorący. Niebo zasnute ciężkimi, ołowianymi chmurami sprawiało wrażenie, jakby za chwilę miało przytłoczyć ziemię. Zerwał się porywisty wiatr, wzbijając tumany kurzu i sypiąc wokół piachem. Od zachodu wyraźnie dało się słyszeć charakterystyczny pomruk zwiastujący burzę. Wreszcie błysnęło raz i drugi.
Drzwi baraku, będącego kwaterą zatrudnionych w Ponderosie kowboi, stały otworem. Słychać było głośne rozmowy przerywane równie głośnym śmiechem i przekleństwami. Candy Canaday, przez nikogo niezauważony, stanął w drzwiach baraku opierając się ramieniem o ich framugę. Z mroczną twarzą, co rzadko mu się zdarzało, spoglądał na mężczyzn zgromadzonych w środku. Czterech z nich siedziało przy prostym, zbitym z surowego drewna stole i grało w pokera. Pozostali leżeli bądź siedzieli na ustawionych wzdłuż ścian łóżkach. Przez cały dzień było wyjątkowo upalnie, a wieczorem tuż przed burzą, zrobiło się niewyobrażalnie duszno. Nic, więc dziwnego, że wszyscy bez wyjątku wyczekiwali deszczu, niczym zbawienia. Choć niejakie wątpliwości można byłoby mieć patrząc na grających w karty. Ted Field, jeden z najstarszych pracowników Ponderosy, Larry Perkins, młody chłopak, wyglądający na nieco nierozgarniętego, Jerry Shank, który w karty przegrał własną farmę oraz Hank „Crazy” Parker należeli do tego gatunku mężczyzn, którzy hazardowi zaprzedali dusze. Każda okazja do rozegrania partyjki pokera, czy to w saloonie, czy tak jak teraz w dusznym baraku, była dobra. I nawet nadciągająca burza nie była w stanie im przeszkodzić.
- Nasz chłopaczek, coś dziś nie ma szczęścia – zauważył ze śmiechem Hank Crazy Parker.
- Fakt – przytaknął Ted Field rzucając z westchnieniem karty na stół – przegrywa raz za razem.
- Karta mi nie idzie – odparł Larry Perkins, czerwieniąc się przy tym, jak panna na wydaniu.
- Tak, jak mnie w Reno – mruknął Jerry Shank.
- To wtedy przegrałeś farmę? – spytał Field.
- No – westchnął ciężko Shank i splunąwszy na podłogę tuż obok buta Parkera dodał: - kobietę z dzieciakami też.
- Uważaj, gdzie plujesz, łajzo – Parker „taktownie” zwrócił mu uwagę.
- I, co się z nimi stało? – spytał zaciekawiony Ted.
- A, bo ja wiem? – odparł wzruszając ramionami Jerry. – Farmy tylko szkoda.
- A żony i dzieci to nie? – Ted nie krył zdziwienia.
- A, co z niej za żona była? Ani to ładne, ani mądre. Co się do niej dotknąłem, to zaraz pojawiał się dzieciak.
- To ty, Jerry, taki dzieciorób jesteś – zarechotał Parker. – Wiesz, chociaż ile tych dzieciaków było?
- A kto by je zliczył? – Shank pociągnął głośno nosem. – Farmy szkoda, ale gra była honorowa.
- Jasne – przytaknął Parker mrugnąwszy znacząco do Teda. – Grunt to honor.
- A, co ty o tym możesz wiedzieć Crazy? Ty byś własną matkę sprzedał – Jerry ponownie splunął, tym razem w odpowiedniej odległości od butów Parkera.
- Jakbym ją miał, to, czemu nie – odparł zaśmiewając się Hank.
- Aż tak nie lubisz kobiet? – spytał Field.
- Bab? Powiem ci prawdę, Ted: one są nic nie warte. Mają ciągłe pretensje i chcą jednego: p i e n i ę d z y. Jeszcze jedna partyjka, panowie?
- Chętnie – Jerry, podobnie, jak pozostali, skinął głową. – A, co do bab, to Crazy ma rację. Te ich ciągłe pretensje mogą ostatecznie zniechęcić do nich przyzwoitego mężczyznę. Mnie zniechęciły.
- Co ty gadasz, Shank? – Crazy udał zdziwienie. – I ty tak zupełnie nic? Nic, a nic?
- No, co ty – oburzył się Jerry. – Szybki numerek z panienką z saloonu, a i owszem, ale żeby coś na stałe, to nigdy.
- Taa, masz rację – pociągnął nosem Crazy. – Dziewczynki z „Silver Dollar” warte są każdego wydanego na nie dolara.
- A słyszeliście, że pani Cartwright podobno pracowała w saloonie? – spytał, jakby od niechcenia Shank.
- Jaka z niej pani? – prychnął z lekceważeniem Crazy. – To taka sama dziwka, jak Lou Lou czy Blue Katie.
- Zamknij się, Crazy – Field nagle spoważniał. – Złego słowa o niej nie dam powiedzieć. To dobra kobieta. Ona jedna mi współczuła, gdy moja siostra… no wiecie. Dlatego ani słowa o pani Cartwright.
- A to niby, dlaczego? Wżeniła się w Cartwrightów i wielką panią udaje, ale ja jej powiedziałem, co o niej myślę. Larry, świadkiem. Co, nie Larry?
- Tak – przytaknął cicho Perkins – ale to było świństwo, co zrobiłeś. Ona po tym się rozchorowała. Candy prosił…
- Candy może sobie prosić. Myślisz, że wszystkim zamknie usta?
- Ale ty zrobiłeś to celowo i jeszcze mnie w to wrobiłeś.
- Parę słów prawdy nikomu nie zaszkodzi. Widocznie miała nieczyste sumienie. Grajmy.
- A ty masz czyste sumienie? – donośny głos poprzedzony dalekim uderzeniem pioruna przerwał prowadzoną rozmowę. Wszyscy spojrzeli w kierunku drzwi. Twarz zarządcy Ponderosy płonęła gniewem. Cisza wywołana pytaniem zdawała się nie mieć końca. – Crazy, zadałem ci pytanie i oczekuję odpowiedzi.
- Candy, od kiedy ciebie interesuje moje sumienie? – Parker pomału wstał od stołu, sięgając odruchowo do biodra. Niestety, pas z bronią leżał na łóżku. Ręka mężczyzny opadła wzdłuż ciała.
- Twoje sumienie, nic mnie nie obchodzi. Nie jest warte funta kłaków. A za to, co powiedziałeś pani Cartwright zwalniam cię. Pakuj swoje rzeczy i wynocha z Ponderosy, i to już.
- Chyba żartujesz? – spytał zaskoczony Parker.
- A wyglądam, jakbym żartował?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
 |
Senszen
Moderator artystyczny
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6542
Przeczytał: 6 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Nie 10:26, 27 Maj 2018 Temat postu: |
|
|
Cudownie! Zaraz zabieram się do czytania
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Senszen
Moderator artystyczny
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6542
Przeczytał: 6 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Nie 14:26, 27 Maj 2018 Temat postu: |
|
|
Cytat: | Zatłukę tę wstrętną babę! – krzyczał podenerwowany Ben. – Co ona sobie wyobraża?! Myśli, że może tak bezkarnie każdego obrażać!
- Uspokój się Ben – powiedział doktor Paul Martin. – Nerwy to najgorszy z doradców. |
Ale pokrzyczeć i upuścić nieco nerwów, można
Cytat: | Porozmawiam z panią Cucumber. Trochę ją postraszę.
- Myślisz, że to cokolwiek da? Ona zawzięła się na całą moją rodzinę. Gdyby to był mężczyzna to szybko bym sobie z nim poradził, ale z kobietą? Przecież nie wyzwę jej na pojedynek. |
No właśnie? Czy rozmowa z takim indywiduum cokolwiek da?
Cytat: | Ale możesz podać ją do sądu o zniesławienie – zauważył Martin.
- Nie mogę. |
Można spróbować z pozwem zbiorowym
Cytat: | Owszem – przyznał Martin. – Dlatego do rozwiązania nie wolno jej wstawać z łóżka. Musi mieć przy sobie samych życzliwych ludzi, a przede wszystkim nie może się denerwować, bo to właśnie najbardziej jej szkodzi. Przez najbliższy tydzień będę do was zaglądał codziennie, a potem zobaczymy. Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze i nie dojdzie do najgorszego.
- Oby – westchnął Ben. |
Sytuacja robi się naprawdę niebezpieczna
Cytat: | Owszem – przyznał Martin. – Dlatego do rozwiązania nie wolno jej wstawać z łóżka. Musi mieć przy sobie samych życzliwych ludzi, a przede wszystkim nie może się denerwować, bo to właśnie najbardziej jej szkodzi. Przez najbliższy tydzień będę do was zaglądał codziennie, a potem zobaczymy. Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze i nie dojdzie do najgorszego.
- Oby – westchnął Ben. |
Rzeczowa, spokojna pielęgniarka na pewno byłaby znakomity rozwiązaniem
Cytat: | To oczywiste, ale są pewne sprawy, choćby higiena, o które łatwiej, gdy kobieta pomaga kobiecie. |
Bardzo rzeczowe postawienie sprawy
Cytat: | Candy, obiecałeś porozmawiać z ludźmi i co? – Hoss spojrzał z wyrzutem na zarządcę.
- Rozmawiałem ze wszystkimi.
- Jakoś kiepsko, ci to poszło.
- Przykro mi Hoss – odparł Candy zwiesiwszy głowę.
- Tobie jest przykro, a Ann o mało nie straciła dziecka! - Mężczyzna nawet nie próbował ukryć wściekłości. |
Prosić to jedno… czasem jak widać, to za mało
Cytat: | Liczę na ciebie – rzekł Hoss. – Tym razem nie zwiedź mnie.
- Nie zawiodę. A ci, którzy obrazili panią Cartwright, jeszcze dziś staną przed tobą.
- Nie. Po prostu zwolnisz ich. Po tym, co zrobili nie mają prawa przebywać w Ponderosie. Rozumiesz?
- Tak – powiedział cicho Candy. – Ja też odejdę. Nie sprawdziłem się, jako zarządca. Przepraszam. |
Widać, że obaj mężczyźni bardzo się przejmują
Cytat: | Zrobił dwa może trzy kroki i przystanął. Spojrzawszy przez ramię na wciąż jeszcze stojącego na środku podwórza Hossa rzekł: - życzę twojej bratowej, jak najlepiej, a ci, którzy jej ubliżyli pożałują, że w ogóle się urodzili.
- Candy, spokojnie. Nie chcę tu żadnych rozrób. Ann musi mieć teraz spokój.
- Będzie miała – zapewnił Canaday. Gdy to mówił jego oczy były zimne jak stal. |
Zapowiada się… niebezpiecznie
Cytat: | Wieczór był parny i gorący. Niebo zasnute ciężkimi, ołowianymi chmurami sprawiało wrażenie, jakby za chwilę miało przytłoczyć ziemię. Zerwał się porywisty wiatr, wzbijając tumany kurzu i sypiąc wokół piachem. Od zachodu wyraźnie dało się słyszeć charakterystyczny pomruk zwiastujący burzę. Wreszcie błysnęło raz i drugi. |
Atmosfera ciężka i groźna. Ale jaki piękny opis
Cytat: | Candy Canaday, przez nikogo niezauważony, stanął w drzwiach baraku opierając się ramieniem o ich framugę. Z mroczną twarzą, co rzadko mu się zdarzało, spoglądał na mężczyzn zgromadzonych w środku. |
Co za obraz
Cytat: | To wtedy przegrałeś farmę? – spytał Field.
- No – westchnął ciężko Shank i splunąwszy na podłogę tuż obok buta Parkera dodał: - kobietę z dzieciakami też.
- Uważaj, gdzie plujesz, łajzo – Parker „taktownie” zwrócił mu uwagę. |
Przemiłe towarzystwo… chyba żona mogła być nawet zadowolona z obrotu spraw. Oby.
Cytat: | A żony i dzieci to nie? – Ted nie krył zdziwienia.
- A, co z niej za żona była? Ani to ładne, ani mądre. Co się do niej dotknąłem, to zaraz pojawiał się dzieciak.
- To ty, Jerry, taki dzieciorób jesteś – zarechotał Parker. – Wiesz, chociaż ile tych dzieciaków było?
- A kto by je zliczył? – Shank pociągnął głośno nosem. – Farmy szkoda, ale gra była honorowa. |
Jak to jest, ze tacy się najłatwiej rozmnażają?
Cytat: | Taa, masz rację – pociągnął nosem Crazy. – Dziewczynki z „Silver Dollar” warte są każdego wydanego na nie dolara.
- A słyszeliście, że pani Cartwright podobno pracowała w saloonie? – spytał, jakby od niechcenia Shank.
- Jaka z niej pani? – prychnął z lekceważeniem Crazy. – To taka sama dziwka, jak Lou Lou czy Blue Katie. |
Och, ten szacunek do kobiet widoczny na każdym kroku…
Cytat: | - A ty masz czyste sumienie? – donośny głos poprzedzony dalekim uderzeniem pioruna przerwał prowadzoną rozmowę. Wszyscy spojrzeli w kierunku drzwi. Twarz zarządcy Ponderosy płonęła gniewem. Cisza wywołana pytaniem zdawała się nie mieć końca. – Crazy, zadałem ci pytanie i oczekuję odpowiedzi.
- Candy, od kiedy ciebie interesuje moje sumienie? |
Nie odpowiada się pytaniem na pytanie
Cytat: | Twoje sumienie, nic mnie nie obchodzi. Nie jest warte funta kłaków. A za to, co powiedziałeś pani Cartwright zwalniam cię. Pakuj swoje rzeczy i wynocha z Ponderosy, i to już.
- Chyba żartujesz? – spytał zaskoczony Parker.
- A wyglądam, jakbym żartował? |
Wydaje się, że lada moment będzie jakaś bijatyka… mylę się?
ADA, świetny odcinek to napięcie, stopniowo narastające, te plastyczne opisy... cudo
Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy i mam nadzieję, że Aderato nie wróci ten foch
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 8720
Przeczytał: 2 tematy
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Nie 19:46, 27 Maj 2018 Temat postu: |
|
|
Senszen, dziękuję serdecznie za długi i życzliwy komentarz. Miło mi się czytało
Cytat: | Wydaje się, że lada moment będzie jakaś bijatyka… mylę się? |
Nie mylisz się. Nie ma, co ukrywać, że dojdzie do bójki. Za bardzo iskrzy
Co do kolejnego odcinka, to mam nadzieję, że Aderato nie znarowi się.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Senszen
Moderator artystyczny
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6542
Przeczytał: 6 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Nie 20:57, 27 Maj 2018 Temat postu: |
|
|
To czekam na kolejny odcinek
Z niecierpliwą niecierpliwością
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 8720
Przeczytał: 2 tematy
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Nie 21:30, 27 Maj 2018 Temat postu: |
|
|
Pochwalę się: kolejny odcinek mam skończony. Tylko sprawdzę i jutro rano, jak nic nie stanie na przeszkodzie, wkleję.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Senszen
Moderator artystyczny
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6542
Przeczytał: 6 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Nie 21:46, 27 Maj 2018 Temat postu: |
|
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 8720
Przeczytał: 2 tematy
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pon 0:38, 28 Maj 2018 Temat postu: |
|
|
Aderato poszła za ciosem
- Ty mnie zwalniasz? Do roboty najął mnie Ben Cartwright i on mnie może tylko zwolnić. Ty, co najwyżej możesz wydawać nam polecenia i liczyć krowie ogony – warknął Crazy.
- Do twojej i wszystkich wiadomości: mogę zwolnić każdego z was i nie muszę prosić naszego pracodawcy o zgodę – odparł stanowczo Candy, spoglądając przy tym wyzywająco na Parkera.
- Candy, Hank spokojnie – Ted Field próbował załagodzić sytuację – przecież wszystko można sobie wyjaśnić.
- Co chcesz wyjaśnić? Ostrzegałem was, żebyście nie rozsiewali plotek. Wszyscy wiedzieliście, że pani Cartwright jest przy nadziei i że te pomówienia mogą zaszkodzić jej i dziecku. Myślałem, że coś trafiło do tych waszych zakutych łbów.
- Canaday, o co tyle hałasu? O kilka słów prawdy? Myślałby, kto, że ona tak delikatna. To, że nosi nazwisko Cartwright nie czyni z niej uczciwej kobiety – powiedział z nieskrywaną ironią Crazy. – To dziwka i nikt, nawet ten buc, jej mąż, tego nie zmieni.
- Wynoś się i to już – Candy patrzył z obrzydzeniem na Parkera.
- Nadciąga burza. Wyrzucisz mnie w taką pogodę?
- Tak, śmieciu. Zbieraj się.
- Candy… - Ted próbował wstawić się za kolegą.
- Ani słowa Field, chyba, że chcesz dołączyć do Parkera. A ty – tu spojrzał na Hanka – pakuj się. Masz kwadrans. Dostaniesz wypłatę za cztery ostatnie dni, choć gdyby ode mnie to zależało nie dostałbyś ani centa.
Na te słowa przez barak przeszedł pomruk niezadowolenia. Ted jednym ruchem dłoni uciszył mężczyzn. Spojrzał na zarządcę i wiedział, że ten nie żartuje. Wiedzieli to też pozostali i jakoś żaden z nich nie miał zamiaru stanąć w obronie zwolnionego właśnie Parkera. Kilku nawet uśmiechnęło się z nieskrywaną satysfakcją. Candy potoczył wokół wściekłym wzrokiem, po czym odkręcił się na pięcie i ruszył przez podwórze. Poczuł na swojej twarzy pierwsze, grube krople deszczu i zapragnął żeby ten deszcz zmył z niego cały kurz i bród. W tej właśnie chwili pomyślał o Indii Cole, o jej przepastnych, szarych oczach, jasnych włosach i smukłej sylwetce. Wiedział, że gdyby ktoś chciał wyrządzić jej krzywdę po prostu by go zabił. Zupełnie odruchowo zacisnął dłonie w pięści. Czuł, jak obrzydzenie, które w nim narastało podczas rozmowy Parkera i pozostałych mężczyzn, zmienia się w ledwo powstrzymywaną wściekłość. Żaden z tych obwiesiów, z wyjątkiem Teda, nie próbował stanąć w obronie pani Cartwright. Siedzieli tylko i przysłuchiwali się mieleniu ozorami przez Parkera i Shanka. Część z nich zapewne świetnie się przy tym bawiła. Tylko, wyćwiczone w armii opanowanie, nie pozwoliło Candy’emu wrócić do baraku i zetrzeć z twarzy Parkera plugawego uśmieszku. Był w połowie podwórza, gdy na ramieniu poczuł czyjąś rękę. Kątem oka zauważył, że zatrzymał go Parker.
- Zabierz łapę! – warknął.
- Candy, porozmawiajmy – Crazy cofnął dłoń. – To, z tą Adamową Cartwrightową to był taki żart. Skąd mogłem wiedzieć, że aż tak się przejmie. Naprawdę chcesz przez ten wygłup wyrzucić mnie z tak dobrej roboty?
- A jak myślisz?
- Myślę, że nie. Jesienią jest przepęd bydła, a wiesz, że ja w tym jestem najlepszy. Beze mnie nie dacie sobie rady.
- Czyżby? – spytał z ironią Candy.
- Nie dalej, jak wczoraj dostałem propozycję pracy od Warfielda – rzekł pyszałkowato Crazy.
- Trzeba było ją przyjąć – mruknął Canaday.
- Candy…
- Nie, Crazy. Podjąłem decyzję i jej nie zmienię.
- Ty… ty cholerny przybłędo, za co mnie właściwie wyrzucasz? Za prawdę? Przecież to dziwka, a ten jej mąż to kawał… - ale nie dokończył już, kim był Adam Cartwright, bo pięść Candy’ego wylądowała na jego szczęce. W oczach mu pociemniało i zachwiał się, jednak w chwilę później ruszył na zarządcę Ponderosy. Zwarli się w uścisku, jak dwaj zapaśnicy. Deszcz wzmógł się, a niebo raz po raz przecinały błyskawice. Odgłosy walki wyciągnęły na zewnątrz baraku zaciekawionych mężczyzn, którzy ustawili się półkolem nie chcąc stracić nic z tej zupełnie niespodziewanej atrakcji. Tymczasem Candy wyprowadził czysty cios wprost w żołądek Parkera. Ten zgiął się w pół i wydawało się, że jest już po walce. Jednak jakimś nadludzkim wręcz wysiłkiem udało mu się schwycić Candy’ego za koszulę i obaj upadli na ziemię. Przez dwie może trzy sekundy zastygli w bezruchu. Wreszcie Candy wyrzutem nóg w górę chciał zrzucić z siebie Parkera, ale ten mu na to nie pozwolił. Dziwne, jak szybko w przypływie gniewu ludzie odzyskują siły. Crazy był zaprawiony w takich bijatykach. Candy również. Zgromadzona publika mogła liczyć na niezłe przedstawienie. I faktycznie nie zawiedli się. Obaj przeciwnicy oddychając z trudem, ponownie zwarli się, jak wściekłe psy. Błoto oblepiło ich prawie zupełnie. Widać było tylko błyskające furią źrenice oczu. Bijatyka trwała w najlepsze, ale, co dziwne nie słychać było krzyków zagrzewających do walki. To Ted Field, który miał wśród kowboi największe poważanie postarał się, aby to starcie odbywało się, nie licząc burzy, w zupełnej ciszy. Candy i Parker tracili siły, ale mimo to żaden z nich nie chciał się poddać. Ciężko dysząc okładali się pięściami. Ich uderzenia nie były już tak precyzyjne, jak wcześniej. Bardziej przypominały bezładną młóckę cepem. Nagle, jakby spod ziemi wyrósł tuż obok nich Hoss Cartwright. Chwycił obu mężczyzn za koszule i jednym mocnym szarpnięciem przerwał ich walkę. Crazy próbował jeszcze dosięgnąć Candy’ego, ale pięść Hossa ostatecznie położyła kres bijatyce.
- Candy, o co do diabła poszło?!
- Zapytaj Parkera – odparł ocierając zakrwawione usta Canaday. Crazy podnosząc się z trudem z ziemi, spojrzał na Candy’ego z nienawiścią i zmełł w ustach przekleństwo.
- Pytam ciebie.
- To przez niego twoja bratowa omal nie poroniła – wypalił Candy.
W jednej sekundzie twarz Hossa wykrzywił gniew. Uderzył Parkera tylko raz, ale tak, że złamał mu szczękę i wybił większość zębów. Ciężko oddychając powiódł wzrokiem po mężczyznach spoglądających na niego z prawdziwym podziwem i rzekł:
- Koniec przedstawienia. Wracać do baraku. A ty Ted opatrz to ścierwo i dopilnuj, żeby, jak najszybciej opuścił Ponderosę. Masz tu dla niego pieniądze i niech nie pokazuje mi się na oczy.
- Kazałem ci go zwolnić, a nie bić się z nim – powiedział ściszonym głosem Hoss opatrując Candy’emu rozcięty łuk brwiowy. Mężczyzna siedział na krześle przy kuchennym stole zaciskając dłonie na jego rancie.
- Zwolniłem go, ale on widocznie nie przyjął tego do wiadomości - odparł i sykając z bólu spytał: - robisz to specjalnie?
- Co?
- Zadajesz mi ból. – Candy odsunął dłoń Hossa od swojej twarzy.
- Myślałby, kto, że jesteś taki delikatny. No, nie wierć się, jak małe dziecko. Już kończę.
Po chwili Hoss schował apteczkę. Postawił na stole dwie szklaneczki, nalał do nich whiskey i usiadł naprzeciwko Canaday’a.
- Dobra. Mów, co tam zaszło?
- Naprawdę chcesz wiedzieć? – Candy przez chwilę delektował się trunkiem, który podał mu Hoss, po czym odstawił szklaneczkę na stół i ciężko westchnął.
- No wyduś wreszcie to, co masz do powiedzenia – Hoss wyraźnie się niecierpliwił.
- Wszystko wskazuje na to, że Crazy zrobił to specjalnie.
- Skąd wiesz? Powiedział ci?
- Nie, ale słyszałem, co mówił swoim kumplom od pokera.
- A, co mówił?
- Chwalił się, jak to znieważył Ann. Zarzucił jej, że wżeniła się w rodzinę Cartwrightów. Nazwał ją nic nie wartą dziwką. Podobno Larry był z nim. W każdym razie powołał się na niego, jako na świadka.
- Larry był z nim? – w głosie Hossa dało się słyszeć zaskoczenie i rozczarowanie.
- Mam go zwolnić? Mówiłeś…
- Wiem, co mówiłem – przerwał Candy’emu Hoss. – Ale Larry? Nie mogą w to uwierzyć. To jeszcze dzieciak. Prawda, że trochę nierozgarnięty, ale dobry i pracowity. Co go podkusiło, żeby zadawać się z kimś takim, jak Crazy.
- Nie mam pojęcia. Chłopak jest sierotą. Większość tej zgrai nabija się z niego. Crazy też.
- To tym bardziej nie rozumiem. Skoro Perkins go wyśmiewa, to skąd wzięła się ta ich przyjaźń?
- Jak tam przyjaźń - Candy z lekceważeniem machnął ręką. - Faktem jednak jest, że Larry snuje się za Perkinsem, jak szczenię za suką. Jerry Shank mówił, że jest tak, odkąd Crazy obiecał chłopakowi, że zrobi z niego prawdziwego mistrza pokerowego. Nawet dał mu kilka lekcji.
- A to menda – syknął Hoss.
- Co mam zrobić z Larrym?
- Przecież go nie zwolnisz. Trzeba z nim porozmawiać. – Odparł Hoss i zaczął przyglądać się Candy’mu, który pod wpływem jego spojrzenia poczuł się dziwnie niezręcznie.
- O, co chodzi? – spytał trochę nerwowym głosem.
- Chciałbym dowiedzieć się, co ciebie gryzie?
- Mnie? Po prostu jest mi wstyd, że ich nie upilnowałem.
- Dobra. To wersja oficjalna, a teraz powiedz mi, jak przyjacielowi: co się stało?
- Nic. – Candy wzruszył ramionami.
- Czy to „nic” ma coś wspólnego z listem od Indii?
- Panna Cole nie ma tu nic do rzeczy – odparł z zaciętym wyrazem twarzy.
- Czyżby?
- Hoss, daj mi spokój. I tak ci nic nie powiem.
- Jak sobie chcesz. – Hoss dopił resztkę whiskey. Tymczasem Candy pochylił głowę wbijając wzrok w stół i nie patrząc na Hossa powiedział:
- Potrzebuję kilku dni wolnego… może nawet dwóch tygodni. Muszę wyjechać.
- Kiedy?
- Jutro.
- To niemożliwe. Wiesz przecież, że spodziewamy się gości.
- Hoss, to dla mnie bardzo ważne. Jeśli nie dasz mi wolnego, to sam sobie wezmę.
- Zaczekaj do przyjazdu Adama i Joe. Poza tym muszę porozmawiać z ojcem i jakoś rozdzielić twoje obowiązki. Pamiętasz, że pod koniec miesiąca mamy spęd?
- Do tego czasu wrócę – zapewnił Candy.
- No, dobrze. Wiedzę, że bardzo ci na tym zależy.
- Bardzo.
- W porządku – Hoss kiwnął głową, a spojrzawszy w okno rzekł: - i po burzy. Zawołaj Larry’ego. Musimy z nim porozmawiać.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Pon 7:42, 28 Maj 2018, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Senszen
Moderator artystyczny
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6542
Przeczytał: 6 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pon 4:32, 28 Maj 2018 Temat postu: |
|
|
Aderato zaszalała Burza, błoto, krew... oj, działo się działo
Skomentuję obszerniej nieco później, choć nie powstrzymam się przed uwagą, że Candy zapewne znacznie bardziej by wolał, gdyby opatrywała go jakaś (indiowa) delikatna kobieca dłoń
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 8720
Przeczytał: 2 tematy
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pon 7:48, 28 Maj 2018 Temat postu: |
|
|
Aderato, chyba poczuła... właściwie nie wiem, co poczuła... dziwna taka jest
Candy, pewnie wolałby, żeby na miejscu Hossa znalazła się India Przy niej nie pozwoliłby sobie na uwagi w stylu:"Zadajesz mi ból".
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Pon 22:37, 28 Maj 2018, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ewelina
Moderator
Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pon 13:48, 28 Maj 2018 Temat postu: |
|
|
fragment z 27 maja 2018 roku:
Cytat: | - Zatłukę tę wstrętną babę! – krzyczał podenerwowany Ben. – Co ona sobie wyobraża?! Myśli, że może tak bezkarnie każdego obrażać!
- Uspokój się Ben – powiedział doktor Paul Martin. – Nerwy to najgorszy z doradców.
- Łatwo ci mówić. Jeżeli Ann straci przez nią dziecko, to nie ręczę za siebie.
- Porozmawiam z panią Cucumber. Trochę ją postraszę. |
Piękna sprawa - zdenerwowany Ben ale baba mogła zaszkodzić Ann i dziecku.
Cytat: | - Część z tego, co powiedziała o Ann jest prawdą.
- Co takiego?
- Moja synowa pracowała w Placerville – powiedział Ben. – I żeby była jasność: nie wstydzę się jej. To dobra, wartościowa osoba. Po prostu miała pecha w życiu. |
No tak, sąd raczej odpada
Cytat: | - Uspokoiłeś się trochę? – Spytał doktor, a gdy Ben skinął głową powiedział: - to dobrze, bo musimy porozmawiać. Dziś naprawdę niewiele brakowało, a zacząłby się poród.
- Przecież to jeszcze ponad dwa miesiące.
- Owszem – przyznał Martin. – Dlatego do rozwiązania nie wolno jej wstawać z łóżka. Musi mieć przy sobie samych życzliwych ludzi, a przede wszystkim nie może się denerwować, bo to właśnie najbardziej jej szkodzi. |
Brzmi groźnie
Cytat: | - Dobrze byłoby do czasu porodu, zatrudnić pielęgniarkę, może nawet akuszerkę.
- Czy to naprawdę konieczne? – Ben utkwił zaniepokojony wzrok w doktorze.
- Owszem. – Odparł doktor Martin i widząc wyraz twarzy Bena dodał: - to na wszelki wypadek. Ciąża Ann jest zagrożona i uwierz mi przyjacielu, fachowa siła, tu na miejscu, to idealne rozwiązanie. |
Doktor Martin ma rację
Cytat: | - Nie ma, za co – rzekł zbierając się do wyjścia doktor. – I pamiętaj, gdyby Ann poczuła się gorzej natychmiast przyślij po mnie. Umawiamy się, że gdyby mnie akurat nie było w domu to informację, gdzie przebywam zostawię na kartce w drzwiach.
- Dobrze. Zapamiętam – odparł Ben.
- Zanim wróci Adam, w nocy też ktoś powinien przy niej być. W zasadzie dobrze, żeby miała cały czas towarzystwo. Może, jakaś sąsiadka. |
Czyli cały czas ktoś musi czuwać przy Ann
Cytat: | - Ann potrzebuje stałej opieki. Martin obiecał, że załatwi nam jakąś pielęgniarkę, ale do tego czasu może Edna zgodziłaby się nam pomóc. Co o tym myślisz?
- Dobry pomysł. Na pewno się zgodzi.
- Tylko, co z jej sklepem?
- Zastąpię ją – odparł Hoss. |
Dla Cartwrightów nie ma rzeczy niemożliwych
Cytat: | - Candy, obiecałeś porozmawiać z ludźmi i co? – Hoss spojrzał z wyrzutem na zarządcę.
- Rozmawiałem ze wszystkimi.
- Jakoś kiepsko, ci to poszło.
- Przykro mi Hoss – odparł Candy zwiesiwszy głowę.
- Tobie jest przykro, a Ann o mało nie straciła dziecka! - Mężczyzna nawet nie próbował ukryć wściekłości. |
Hoss ma pretensję do Candy'ego? Przecież to nie jego wina! Chyba Hoss chce tak odreagować własne odczucia
Cytat: | - Nie zawiodę. A ci, którzy obrazili panią Cartwright, jeszcze dziś staną przed tobą.
- Nie. Po prostu zwolnisz ich. Po tym, co zrobili nie mają prawa przebywać w Ponderosie. Rozumiesz?
- Tak – powiedział cicho Candy. – Ja też odejdę. Nie sprawdziłem się, jako zarządca. |
Decyzja o zwolnieniu nieodpowiedzialnych plotkarzy jest dobra, ale Candy?
Cytat: | - Zdenerwowałem się. Wszyscy byliśmy zdenerwowani. – Hoss zsunął kapelusz w tył głowy. - Wiem, że zrobiłeś wszystko, co w twojej mocy.
- Też mi się tak wydawało. – Candy wpatrywał się w czubki swoich butów. – Mogłem tylko prosić, ale jak widać nic to nie dało.
- Posłuchaj, jeśli ktoś z natury jest podły, to nikt ani nic tego nie zmieni. Dlatego ustal, kogo trzymały się te niewybredne żarty i pogoń go. |
Na szczęście Hoss się opamiętał i Candy zostanie
Cytat: | - To ty, Jerry, taki dzieciorób jesteś – zarechotał Parker. – Wiesz, chociaż ile tych dzieciaków było?
- A kto by je zliczył? – Shank pociągnął głośno nosem. – Farmy szkoda, ale gra była honorowa.
- Jasne – przytaknął Parker mrugnąwszy znacząco do Teda. – Grunt to honor. |
To jacyś psychole są
Cytat: | - Chętnie – Jerry, podobnie, jak pozostali, skinął głową. – A, co do bab, to Crazy ma rację. Te ich ciągłe pretensje mogą ostatecznie zniechęcić do nich przyzwoitego mężczyznę. Mnie zniechęciły.
- Co ty gadasz, Shank? – Crazy udał zdziwienie. – I ty tak zupełnie nic? Nic, a nic? |
Przyzwoity mężczyzna?
Cytat: | - A słyszeliście, że pani Cartwright podobno pracowała w saloonie? – spytał, jakby od niechcenia Shank.
- Jaka z niej pani? – prychnął z lekceważeniem Crazy. – To taka sama dziwka, jak Lou Lou czy Blue Katie. |
No proszę! Już jeden określił, co myśli o Ann
Cytat: | - Zamknij się, Crazy – Field nagle spoważniał. – Złego słowa o niej nie dam powiedzieć. To dobra kobieta. Ona jedna mi współczuła, gdy moja siostra… no wiecie. Dlatego ani słowa o pani Cartwright. |
Tylko jeden obrońca?
Cytat: | - A to niby, dlaczego? Wżeniła się w Cartwrightów i wielką panią udaje, ale ja jej powiedziałem, co o niej myślę. Larry, świadkiem. Co, nie Larry?
- Tak – przytaknął cicho Perkins – ale to było świństwo, co zrobiłeś. Ona po tym się rozchorowała. Candy prosił…
- Candy może sobie prosić. Myślisz, że wszystkim zamknie usta? |
Larry też uważa, że to było złe, ale kto słucha Larry'ego? Zresztą Candy'ego też Parker nie posłuchał. Chyba bardzo nierozsądnie zrobił. Bęcki ma jak w banku
Cytat: | - Twoje sumienie, nic mnie nie obchodzi. Nie jest warte funta kłaków. A za to, co powiedziałeś pani Cartwright zwalniam cię. Pakuj swoje rzeczy i wynocha z Ponderosy, i to już.
- Chyba żartujesz? – spytał zaskoczony Parker.
- A wyglądam, jakbym żartował? |
Cóż, Candy spokojnie zakomunikował mu o zwolnieniu z Ponderosy. Nie wiem dlaczego Parker tak się zdziwił? Za takie plotki rozsiewane o żonie pracodawcy? To i tak łagodna kara
Bardzo ciekawy i emocjonujący odcinek. Zagrożona ciąża Ann. Myślę, że rodzina jej męża zadba o dobre warunki i Ann szczęśliwie doczeka "terminowego" porodu, bez komplikacji. Śledztwo candy'ego przyniosło rezultaty i teraz muszą się pozbyć "chwosta", czyli złośliwego kowboja, który z premedytacją tak dokuczył ciężarnej kobiecie, że o mało co nie poroniła. Parker zasługuje na surową karę. Ciekawe co dalej? Jak się potoczy ta sprawa i czy z Ann wszystko w porządku?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ewelina
Moderator
Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pon 14:26, 28 Maj 2018 Temat postu: |
|
|
fragment z 28 maja 2018 roku:
Cytat: | - Ty mnie zwalniasz? Do roboty najął mnie Ben Cartwright i on mnie może tylko zwolnić. Ty, co najwyżej możesz wydawać nam polecenia i liczyć krowie ogony – warknął Crazy.
- Do twojej i wszystkich wiadomości: mogę zwolnić każdego z was i nie muszę prosić naszego pracodawcy o zgodę – odparł stanowczo Candy, spoglądając przy tym wyzywająco na Parkera. |
Parker jeszcze pyskuje? Stawia się Candy'emu? Chyba nie wie, co go czeka?
Cytat: | - Co chcesz wyjaśnić? Ostrzegałem was, żebyście nie rozsiewali plotek. Wszyscy wiedzieliście, że pani Cartwright jest przy nadziei i że te pomówienia mogą zaszkodzić jej i dziecku. Myślałem, że coś trafiło do tych waszych zakutych łbów.
- Canaday, o co tyle hałasu? O kilka słów prawdy? Myślałby, kto, że ona tak delikatna. To, że nosi nazwisko Cartwright nie czyni z niej uczciwej kobiety – powiedział z nieskrywaną ironią Crazy. – To dziwka i nikt, nawet ten buc, jej mąż, tego nie zmieni. |
Kto dał mu prawo do oceniania tej kobiety? To Parker jest bucem!
Cytat: | - Tak, śmieciu. Zbieraj się.
- Candy… - Ted próbował wstawić się za kolegą.
- Ani słowa Field, chyba, że chcesz dołączyć do Parkera. A ty – tu spojrzał na Hanka – pakuj się. Masz kwadrans. Dostaniesz wypłatę za cztery ostatnie dni, choć gdyby ode mnie to zależało nie dostałbyś ani centa. |
Dobrze zrobił! Oczywiście Candy
Cytat: | - Zabierz łapę! – warknął.
- Candy, porozmawiajmy – Crazy cofnął dłoń. – To, z tą Adamową Cartwrightową to był taki żart. Skąd mogłem wiedzieć, że aż tak się przejmie. Naprawdę chcesz przez ten wygłup wyrzucić mnie z tak dobrej roboty?
- A jak myślisz?
- Myślę, że nie. Jesienią jest przepęd bydła, a wiesz, że ja w tym jestem najlepszy. Beze mnie nie dacie sobie rady. |
Jeśli Parker był tak zadowolony z pracy w Ponderosie, to dlaczego obrażał żonę Cartwrighta?
Cytat: | - Candy…
- Nie, Crazy. Podjąłem decyzję i jej nie zmienię.
- Ty… ty cholerny przybłędo, za co mnie właściwie wyrzucasz? Za prawdę? Przecież to dziwka, a ten jej mąż to kawał… - ale nie dokończył już, kim był Adam Cartwright, bo pięść Candy’ego wylądowała na jego szczęce. |
Powiedzieć, że Parker jest niezadowolony z wymówienia to za mało ... Doszło do bójki
Cytat: | Candy i Parker tracili siły, ale mimo to żaden z nich nie chciał się poddać. Ciężko dysząc okładali się pięściami. Ich uderzenia nie były już tak precyzyjne, jak wcześniej. Bardziej przypominały bezładną młóckę cepem. Nagle, jakby spod ziemi wyrósł tuż obok nich Hoss Cartwright. Chwycił obu mężczyzn za koszule i jednym mocnym szarpnięciem przerwał ich walkę. Crazy próbował jeszcze dosięgnąć Candy’ego, ale pięść Hossa ostatecznie położyła kres bijatyce. |
Bójka była zaciekła, ale Hoss położył jej kres. I dobrze
Cytat: | - Candy, o co do diabła poszło?!
- Zapytaj Parkera – odparł ocierając zakrwawione usta Canaday. Crazy podnosząc się z trudem z ziemi, spojrzał na Candy’ego z nienawiścią i zmełł w ustach przekleństwo.
- Pytam ciebie.
- To przez niego twoja bratowa omal nie poroniła – wypalił Candy. |
Co zrobi Hoss kiedy Candy wyjaśnił mu przyczynę bójki?
Cytat: | W jednej sekundzie twarz Hossa wykrzywił gniew. Uderzył Parkera tylko raz, ale tak, że złamał mu szczękę i wybił większość zębów. Ciężko oddychając powiódł wzrokiem po mężczyznach spoglądających na niego z prawdziwym podziwem i rzekł:
- Koniec przedstawienia. Wracać do baraku. A ty Ted opatrz to ścierwo i dopilnuj, żeby, jak najszybciej opuścił Ponderosę. Masz tu dla niego pieniądze i niech nie pokazuje mi się na oczy. |
No tak! Jeden cios Hossa i takie uszkodzenia. Parker chyba będzie seplenił. I dobrze ... złamana szczęka też będzie mu przypominać, że lepiej nie obgadywać żon pracodawców
Cytat: | - Kazałem ci go zwolnić, a nie bić się z nim – powiedział ściszonym głosem Hoss opatrując Candy’emu rozcięty łuk brwiowy. Mężczyzna siedział na krześle przy kuchennym stole zaciskając dłonie na jego rancie.
- Zwolniłem go, ale on widocznie nie przyjął tego do wiadomości - odparł |
A Hoss znów niezadowolony
Cytat: | - Wszystko wskazuje na to, że Crazy zrobił to specjalnie.
- Skąd wiesz? Powiedział ci?
- Nie, ale słyszałem, co mówił swoim kumplom od pokera.
- A, co mówił?
- Chwalił się, jak to znieważył Ann. Zarzucił jej, że wżeniła się w rodzinę Cartwrightów. Nazwał ją nic nie wartą dziwką. Podobno Larry był z nim. W każdym razie powołał się na niego, jako na świadka. |
Na szczęście Candy mu wyjaśnił to zajście
Cytat: | - Wiem, co mówiłem – przerwał Candy’emu Hoss. – Ale Larry? Nie mogą w to uwierzyć. To jeszcze dzieciak. Prawda, że trochę nierozgarnięty, ale dobry i pracowity. Co go podkusiło, żeby zadawać się z kimś takim, jak Crazy.
- Nie mam pojęcia. Chłopak jest sierotą. Większość tej zgrai nabija się z niego. Crazy też.
- To tym bardziej nie rozumiem. Skoro Perkins go wyśmiewa, to skąd wzięła się ta ich przyjaźń?
- Jak tam przyjaźń - Candy z lekceważeniem machnął ręką. - Faktem jednak jest, że Larry snuje się za Perkinsem, jak szczenię za suką. Jerry Shank mówił, że jest tak, odkąd Crazy obiecał chłopakowi, że zrobi z niego prawdziwego mistrza pokerowego. Nawet dał mu kilka lekcji. |
Larry chyba nie jest taki zły. Określił postępowanie Parkera jako świństwo ...
na pewno nie jest jeszcze taki zdemoralizowany
Cytat: | - Co mam zrobić z Larrym?
- Przecież go nie zwolnisz. Trzeba z nim porozmawiać. – Odparł Hoss i zaczął przyglądać się Candy’mu, który pod wpływem jego spojrzenia poczuł się dziwnie niezręcznie. |
Hoss da Larry'emu szansę. i dobrze
Cytat: | Tymczasem Candy pochylił głowę wbijając wzrok w stół i nie patrząc na Hossa powiedział:
- Potrzebuję kilku dni wolnego… może nawet dwóch tygodni. Muszę wyjechać.
- Kiedy?
- Jutro. |
O! Candy zamierza załatwić coś ważnego?
Cytat: | - Zaczekaj do przyjazdu Adama i Joe. Poza tym muszę porozmawiać z ojcem i jakoś rozdzielić twoje obowiązki. Pamiętasz, że pod koniec miesiąca mamy spęd?
- Do tego czasu wrócę – zapewnił Candy.
- No, dobrze. Wiedzę, że bardzo ci na tym zależy.
- Bardzo.
- W porządku – Hoss kiwnął głową, a spojrzawszy w okno rzekł: - i po burzy. Zawołaj Larry’ego. Musimy z nim porozmawiać. |
Candy jest solidnym pracownikiem i na pewno dotrzyma słowa
Kolejny emocjonujący fragment. Zaciekła bójka i interwencja Hossa dodały akcji sporo dynamiki. Do tego ciekawie zarysowana postać Parkera - typowego "czarnego charakteru" z westernów. Niesympatycznego i wulgarnego. Jak przyjemnie czuć do niego odrazę. Ani odrobiny sympatii. No i dobroduszny, aczkolwiek skuteczny Hoss. Miodzio. Ciekawa jestem dalszego ciągu, bo taki płaz jak Parker pewnie nie odpuści i będzie szukał rewanżu ... przewiduję kolejne zawirowania akcji ... a może nie? Kiedy? 
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 8720
Przeczytał: 2 tematy
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pon 22:56, 28 Maj 2018 Temat postu: |
|
|
Ewelino, dziękuję bardzo za wnikliwe i sympatyczne komentarze. Postaram się, żeby kolejny odcinek ukazał się nieco szybciej niż ostatnio. Parker miał być przerywnikiem, ale kto wie może jeszcze się pojawi Czy Hoss da szansę Larry'emu to okaże się już wkrótce.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 8720
Przeczytał: 2 tematy
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Czw 12:28, 31 Maj 2018 Temat postu: |
|
|
Hank „Crazy” Parker wył niczym postrzelony kojot, gdy Ted Field oceniał rany zadane mu najpierw przez Candy’ego, a potem przez Hossa Cartwrighta. Ręka tego ostatniego poczyniła ogromne spustoszenia w uzębieniu Crazy’ego i jak powiedział Ted, tylko kowal z dobrymi cęgami mógł coś poradzić na tę „ruinację”. Prawdę mówiąc to i kowal niewiele by pomógł, bowiem Hoss, jeśli brał się do roboty to zwykle wykonywał ją sumiennie. Czego, jak czego, ale tego właśnie Field był w stu procentach pewien. Nie pozostało mu, więc nic innego, jak wziąć się do opatrywania wrzeszczącego, jak potępieniec Parkera. Czterech kowboi, w tym Jerry Shank, trzymało go z całych sił, podczas gdy Ted najpierw nastawił mu szczękę, a potem tak jak umiał opatrzył rozcięty łuk brwiowy i rozkwaszony nos. Do zębów nie chciał się dotykać, bo jak twierdził, był zbyt wrażliwy i grzebać w czyjejś gębie nie zamierzał. W ramach pierwszej pomocy podwiązał mu szczękę chustą i polecił Jerry’emu zabrać rannego do doktora Martina.
Temu wszystkiemu ze swego łóżka, stojącego w kącie baraku, przyglądał się porządnie wystraszony Larry Perkins. Po tym, czego był świadkiem, mógł spodziewać się, że jego wyrzucenie z Ponderosy to zwykła formalność. Był już nawet spakowany. W małym tobołku miał porządnie złożone odświętne, brązowe spodnie, białą koszulę, sprany, lniany ręcznik, kawałek mydła, które kupił pół roku wcześniej w mydlarni w Virginia City oraz książkę, jedyną pamiątkę z dzieciństwa. Gdy zarządca rancza wszedł do baraku, Larry podniósł się z łóżka i wpatrując się w Candy’ego kurczowo zacisnął dłoń na tobołku mieszczącym cały jego dobytek.
Tymczasem Canaday przystanął na moment przy Tedzie opatrującym Parkera i wskazując rannego, spytał o jego stan. Field nie przerywając wykonywanych czynności jedynie mruknął: będzie żył. Ta zwięzła odpowiedź w zupełności wystarczyła Candy’emu, który dostrzegłszy pobladłego Larry’ego podszedł do niego i rzekł:
- Zbieraj się. Pan Cartwright chce z tobą rozmawiać.
Chłopak pociągnął nosem i ze spuszczoną głową ruszył za zarządcą. Może i był nierozgarnięty, jak mówili kowboje, ale wiedział, że to, co zrobił Crazy było złe. A skoro był razem z nim, to teraz musi ponieść tego konsekwencje. Bał się. Bardzo się bał i nie wiedział, co teraz z nim będzie. Tu w Ponderosie było mu dobrze i bezpiecznie. To nic, że inni go szturchali i wyśmiewali. Najważniejsze, że miał pracę i kat do spania. A teraz przez swoją głupotę wszystko to straci.
- Candy, chyba nie chcecie wyrzucić Larry’ego? – spytał zaniepokojony Ted, a w baraku zaległa cisza.
- To nie twoja sprawa – odparł zarządca.
- Daj spokój.. On nic nie zrobił…
- Powiedziałem: to nie twoja sprawa.
- Candy, to przecież tylko dzieciak.
- Dzieciak powiadasz? Ale z Parkerem się włóczył, to chyba aż taki dzieciak to z niego nie jest. – Tu powiódł wzrokiem po zgromadzonych mężczyznach – jeszcze któryś ma uwagi? - Odpowiedziała mu ciszy i posępne twarze zgromadzonych. – Tak właśnie myślałem. Larry idziemy.
Hoss siedział przy biurku ojca przeglądając strona po stronie księgę, w której zapisywano wszystkich pracowników, którzy kiedykolwiek zatrudnieni byli w Ponderosie. Wreszcie natrafił na zapis sprzed roku, kiedy to przyjęto do pracy Larry’ego Perkinsa. Chłopak, lat siedemnastu, był sierotą i nie miał na świecie nikogo bliskiego. Praca w Ponderosie była jego pierwszym, prawdziwym zajęciem. Jako pomocnik do wszystkiego, dostawał niewielką, ale stałą wypłatę. Hoss uśmiechnął się pod nosem, gdy w rubryce poniżej nazwiska Larry’ego przeczytał: potrafił czytać i pisać. W owych czasach nie było to wśród najemnych robotników aż tak powszechną umiejętnością.
Drzwi skrzypnęły cicho i do salonu wszedł Candy, a tuż za nim, szurając butami, przerażony Larry. Candy szepnął mu, żeby zaczekał przy drzwiach. Chłopak skinął posłusznie głową. Tymczasem Hoss ruchem dłoni przywołał Canaday’a i pokazał mu wpis w księdze:
- To sierota. Trzeba z nim coś zrobić, bo inaczej pójdzie w ślady Crazy’ego – rzekł. – W pewien sposób jesteśmy za niego odpowiedzialni.
- Nie przesadzaj. To prawie dorosły mężczyzna. Ma siedemnaście lat – odparł Candy.
- A założysz się, że ma dużo mniej?
- Co ty mówisz?
- Sam się zaraz przekonasz – odparł z tajemniczym wyrazem twarzy Hoss. – Zawołaj go.
Chwilę później Larry wyprostowany, jak struna stał przed biurkiem, za którym siedział Hoss. Z niejaką ulgą przyjął fakt, że rozmawiać z nim będzie syn właściciela Ponderosy, a nie Ben Cartwright, którego bardzo się bał.
- Czy wiesz, po co ciebie tu wezwałem?
- Tak. Chce… chce mnie pan zwolnić – wydukał Larry.
- Uważasz, że powinienem to zrobić?
- By-byłem przy tym, jak Crazy o-obraził panią Cartwright. Pan go wy-yrzucił, to mnie pewno też – odparł Larry, który zawsze, gdy był zdenerwowany zaczynał się jąkać.
- Zdajesz sobie sprawę chłopcze, że to, co zrobił Parker było bardzo złe. Niewiele brakowało, a dziecko pani Cartwright mogłoby umrzeć. Ona też.
- Wiem, proszę pana – odparł ze spuszczoną głową Larry – i jest mi ba-bardzo przykro. Ja nie-nie wiedziałem, co chce zrobić Crazy.
Hoss spojrzał na zdenerwowanego, bladego chłopaka, który wyglądał tak, jakby miał za chwilę zemdleć i najzwyczajniej w świecie zrobiło mu się go żal.
- Opowiesz mi jak to było? – spytał łagodnie.
- Tak. Po-powiem wszystko.
- To usiądź – wskazał krzesło stojące przed biurkiem – usiądź i mów.
- Myślałem, że Crazy jest fa-fajny. Dwa razy, gdy na pa-pastwisku kowboje chcieli mi do-dokuczyć Parker stanął w mojej obronie.
- Co ci chcieli zrobić? – spytał Hoss.
- Raz chcieli wy-wytarzać mnie w krowim ła-łajnie, a drugi raz chcie-.chcieli żebym je-jeździł na krowie, b-bo źle jeżdżę konno.
- Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? – spytał Candy.
- Nie mogłem – odparł cicho Larry. – Oni nie daliby mi żyć.
- No, dobrze – rzekł Hoss. – Rozumiem, że byłeś wdzięczny Parkerowi za opiekę.
- Tak.
- Podobno uczył ciebie grać w pokera?
- Tak. – Larry skinął głową.
- I, jak ci szło?
- Różnie. Czasem wygrywałem, czasem nie – odparł z całą szczerością Larry. – Crazy po-powiedział, że jak się przy-przyłożę, to będę mistrzem.
- A ty bardzo chciałeś być takim mistrzem?
- Wtedy tak.
- A teraz?
- Już nie.
- Rozumiem – Hoss uśmiechnął się do chłopaka. – Jak myślisz Larry, dlaczego Crazy powiedział te wszystkie złe słowa?
- To przez tę sprzeczkę z pana bratem.
- Z Joe?
- Nie, z tym drugim… pa-panem Adamem.
- Candy – Hoss odwrócił się do zarządcy - słyszałeś, o jakiejś sprzeczce pomiędzy moim bratem a Parkerem?
- Pierwsze słyszę – rzekł zaskoczony Candy. – Kiedy to miałoby być?
- Przed wyjazdem pana Adama i Josh’a – odparł Larry.
- I, co się stało? – spytał Hoss.
- Byliśmy przy ogrodzeniu na pół…północnym pa-pastwisku. Koń Parkera spłoszył się i Parker spadł. Strasznie się wtedy wściekł i zaczął bić ko-konia aż do krwi. Nagle po-pojawił się pan Adam i na niego na-nakrzyczał i powiedział, że go zwo-zwolni, jak jeszcze raz coś takiego zrobi.
- Skąd tam się wziął mój brat?
- Jechał z tar- tar…
- Z tartaku, tak?
- Tak, na ranczo Silver Clover. Pa-Parker po wszystkim odgrażał się, że pan Adam, go popamięta. Najpierw chciał spalić jego dom.
- Co takiego? – Hoss zerwał się od biurka.
- Ja mówię prawdę! – krzyknął chłopak, szukając wzrokiem pomocy u Candy’ego.
- Spokojnie, Larry. Nikt nie zarzuca ci kłamstwa – odparł Canaday.
- Powiedz nam, czy Parker próbował spalić dom mojego brata? – spytał nieco spokojniejszym głosem Hoss.
- Nie. Powiedział, że wymyśli coś takiego, co bardzo zaboli pana Adama.
- Powiedział ci, co to miałby być?
- Nie, bo sam jeszcze nie wiedział, ale gdy by-byliśmy w piątek w Virginia City do-dowiedział się o tych plotkach, co to rozsiewa je taka gruba pani z lokami… Cucumber, czy jakoś tak.
- Cucumber – wycedził przez zaciśnięte zęby Hoss. – Ojciec miał jednak rację, a ja nie chciałem wierzyć, że ta kobieta mogłaby być aż tak podła. Larry, czy Parker kiedykolwiek rozmawiał z panią Cucumber?
- Tak, wczoraj, ale nie słyszałem, o czym rozmawiali. Crazy kazał mi o-odejść, ale widziałem, jak ta k-kobieta dała mu pieniądze.
- Zapłaciła mu? Może coś dla niej załatwiał?
- Gdzie tam – odparł Larry – taka pa-paniusia, jak ona to na takich jak my pluje.
- Nie powinieneś tak mówić o starszych – rzekł Hoss.
- Ale to prawda – wtrącił Candy. – Kiedyś, gdy przechodziłem ulicą splunęła na mój widok.
- Nie mówiłeś.
- A, czy o wszystkim muszę ci mówić? – Candy wzruszył ramionami.
- Nie musisz. – Hoss uśmiechnął się kącikiem ust i zwracając się do Larry’ego spytał: - czy Crazy mówił ci, za co dostał te pieniądze?
- Nie, a ja nie pytałem. On nie lubił mówić o f-forsie.
- Co było dalej?
- Dalej? Nic. Wróciliśmy do Ponderosy.
- To długo w Virgnia City nie zabawiliście – zauważył Candy.
- No. Nawet spytałem Crazy’ego, dlaczego, nie po-poszliśmy na pa-partyjkę pokera.
- Co ci odpowiedział?
- Żebym nie był ciekawski, bo za to się o-obrywa.
- Ale, jak znam takich chłopców, jak ty, to byłeś. Prawda? – Hoss spojrzał na Larry’ego z życzliwością. Ten jednak żachnął się i powiedział:
- Jestem mężczyzną.
Candy i Hoss wymienili znaczące spojrzenia, po czym ten ostatni z powagą rzekł:
- Oczywiście, jesteś mężczyzną, ale bardzo młodym. A takich nazywa się chłopcami.
- Mam sie-siedemnaście lat – odparł Larry, jakby to oczywiste kłamstwo miało mu w czymkolwiek pomóc.
- Do tej kwestii jeszcze wrócimy – rzekł Hoss. – Wróciliście do Ponderosy i co się wtedy stało?
- Gdy dojeżdżaliśmy, Crazy powiedział, że możemy skrócić sobie drogę.
- Od strony domu?
- Tak. Kazał mi sprawdzić, czy nikogo nie ma na podwórzu. Była pani Ann. Sie-siedziała w fotelu i bardzo ładnie wyglądała. Po-powiedziałem mu, że musimy zawrócić, ale on kazał mi cicho siedzieć i zaczął wy-wykrzykiwać te wszystkie o-okropne rzeczy. Wtedy pani Cartwright krzyknęła: kto tam jest? A Cra-Crazy na to: chodź i przekonaj się, dziwko.
- Wiesz, że to słowo jest dla kobiety bardzo obraźliwe?
- Wiem, panie Cartwright. Nawet szturchnąłem Crazy’ego w ramię, żeby się zamknął, ale on dał mi w ucho i je-jeszcze gorsze słowa wy-wykrzykiwał. Przerwał, gdy usłyszeliśmy huk.
- To wtedy pani Cartwright zemdlała? – spytał Candy.
- Tak. Jak zobaczyłem, że się nie rusza po-pobiegłem po Hop Singa. Crazy był na mnie o to zły. Dziś rano po-powiedział, że jestem głupi i że po-policzy się ze mną. Nie dał mi zjeść śniadania.
- Coś mi tu nie pasuje – rzekł Candy. – Parker był na ciebie wściekły, a mimo to, gdy zajrzałem wieczorem do baraku to grałeś z nim w karty. Stawka musiała być wysoka, co?
- Ko-kolacja – wyszeptał spuściwszy głowę Larry. – Cały dzień nic nie jadłem.
- A to łobuz – Hoss uderzył pięścią w stół. – Candy, idź do Hop Singa i powiedz mu, żeby przygotował posiłek dla Larry’ego.
Canaday wstrząśnięty tym, co powiedział Larry bez słowa ruszył do kuchni. Hoss przyglądał się chłopcu i miał pewność, że dzieciak wcale nie jest zły, tylko potrzebuje kogoś, kto naprawdę się nim zaopiekuje.
- Teraz, gdy jesteśmy sami, powiesz mi ile właściwie masz lat?
- Sie-siedemnaście – Larry poruszył się niespokojnie.
- Obaj wiemy, że to nieprawda – powiedział łagodnie Hoss.
- Szesnaście.
- Może za rok. No, Larry, ile masz lat?
- W pa-październiku skończę czternaście – odparł cicho chłopiec.
- Dlaczego nie powiedziałeś prawdy?
- Bo… bo nie chciałem iść do sie-sierocińca – wydukał i rozpłakał się, jak małe dziecko.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Wto 21:28, 05 Cze 2018, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Senszen
Moderator artystyczny
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6542
Przeczytał: 6 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Czw 12:39, 31 Maj 2018 Temat postu: |
|
|
Kolejny odcinek jak zawsze świetnie napisany, poruszający i wiele wyjaśniający. Świetne przedstawienie relacji miedzy kowbojami no i postać Larry'ego... biedny chłopak
Hoss jest na bardzo spostrzegawczym człowiekiem i znakomicie uwydatniłaś wszystkie jego dobre cechy
Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy, bo ciekawa jestem niezmiernie, gdzie wyjeżdża Candy
Obszerniejszy komentarz pojawi się nieco później. Na razie:
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|