|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ewelina
Moderator
Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Śro 15:00, 06 Cze 2018 Temat postu: |
|
|
Bardzo dobry fragment ... komentarz wstawię wieczorem.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
 |
Ewelina
Moderator
Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Czw 0:20, 07 Cze 2018 Temat postu: |
|
|
Cytat: | Miał zaledwie osiem lat, gdy jego rodzice postanowili wyjechać do Kanady w poszukiwaniu lepszego życia. Droga była daleka, a szlak prowadzący do ich Edenu trudny i niebezpieczny. Nic, więc dziwnego, że państwo Perkins postanowili powierzyć swego jedynaka opiece siostry pani Perkins. Ustalono, że Larry zostanie u rodziny dopóki jego rodzice się nie urządzą. |
Cóż, rodzice Larry'ego mieli właśnie taki pomysł na życie
Cytat: | Mijały dni i tygodnie, a wiadomości od państwa Perkins, przychodzące początkowo regularnie, stawały się coraz rzadsze, by w końcu zupełnie ustać. Siostra pani Perkins próbowała dowiedzieć się czegoś o zaginionych krewnych, ale bez rezultatu. Podejrzewano, że rodzice Larry’ego zginęli w wypadku, albo padli ofiarami mordu. Nigdy tego nie wyjaśniono, a chłopiec stał się sierotą. |
Bardzo nieszczęśliwie się złożyło zarówno dla rodziców jak i Larry'ego
Cytat: | szturchając go, czasem bijąc, a w najlepszym wypadku wyzywając od darmozjadów. Podobnie, za cichym przyzwoleniem ojca, zachowywało się dwóch kuzynów Larry’ego. Dopiero ciotka chłopca, zauważywszy, jak jest traktowany położyła kres tym niecnym praktykom. Ta niezwykle silna i stanowcza kobieta zrobiła swojej rodzinie karczemną awanturę i zapowiedziała, że póki ona żyje, Larry’emu nie może spaść włos z głowy. Jest ich bliskim krewnym, który nie ze swojej winy został zupełnie sam. Przede wszystkim zaś jest małym dzieckiem bardzo potrzebującym uczucia. Awantura musiała pomóc, bo odtąd nikt już nie szturchał Larry’ego, ani na niego nie krzyczał. Tylko od czasu do czasu, kuzyni chłopca, pozwalali sobie na złośliwe uwagi pod jego adresem. | A to padalce! Na szczęście ciotka umiała się im postawić
Cytat: | I tak jego życie toczyło się w miarę spokojnie. Pewnie dalej tak by było, gdyby ciotka Larry’ego nagle nie zmarła. W dniu jej pogrzebu, zaraz po powrocie z cmentarza, wuj wyrzucił chłopca z domu, pozwalając mu w swej łaskawości zabrać osobiste rzeczy. |
A to gadzina!
Cytat: | Dlatego też, aby uniknąć sierocińca, którym straszył go wuj i kuzyni, dodał sobie trzy lata. Na ogół wierzono, że ma tyle lat ile podaje, ale gdy tylko ktoś wątpił w jego słowa, Larry natychmiast zbierał swoje manatki i zmieniał miejsce pobytu. Oczywiście „miejsce pobytu” to było określenie na wyrost. Larry, bowiem nigdy nie wiedział gdzie ułoży się do snu i czy rano będzie miał, co jeść. Szybko zorientował się, że największe szanse na zarobienie paru dolarów ma na dużych targach bydłem. |
Larry jednak nie był taki nierozgarnięty, skoro radził sobie w tak trudnych warunkach
Cytat: | Tak długo się przy nich kręcił, że wreszcie zwrócił uwagę jednego z nich. Starszy, zgarbiony i wciąż żujący tytoń mężczyzna, jak później się okazało Ted Field, zaczął z nim rozmawiać. Błyskawicznie zorientował się, że chłopakowi bardzo zależy na znalezieniu jakiegoś zajęcia, a że akurat czterech jego kolegów zrezygnowało z pracy, bez namysłu przedstawił go szefowi spędu, a jednocześnie zarządcy ogromnego rancza będącego własnością rodziny Cartwrightów. Larry miał szczęście, że natrafił na Candy’ego Canaday’a, który mając dużo spraw na głowie, nie zadawał zbyt wielu pytań i po prostu go zatrudnił. |
Dobrze, że chłopiec trafił do Ponderosy, choć początki nie były łatwe
Cytat: | Wreszcie ktoś interesował się nim, nieomal opiekował. Tyle tylko, że Crazy jedynie z początku był miły. Pokazał mu kilka pokerowych sztuczek i uznał, że to wystarczy, a chłopaka zaczął traktować, jak własnego służącego. Nie wiadomo, czym to wszystko by się skończyło, gdyby nie sprawa z panią Cartwright. Larry naprawdę był przerażony. Nigdy nie darowałby sobie, gdyby tej miłej pani coś się stało. |
Chłopak źle odczytał intencje Parkera i ... zapłacił za to
Cytat: | I choć w całej tej historii z Ann nie było winy Larry’ego, to gotów był ponieść karę. Zdawał sobie sprawę, że może stracić posadę i ciepły kąt, ale o nic nie prosił. Stał przed Hossem przerażony i po dziecięcemu dumny. To właśnie wtedy Cartwright podjął decyzję, że pomoże temu dzieciakowi i da mu szansę na godziwe życie. |
Larry ma dobry charakter i poczucie honoru - jest gotów ponieść konsekwencje za wypadek Ann
Cytat: | - Hoss, zaczekaj – Candy położył dłoń na ramieniu mężczyzny. – Co zrobisz z chłopcem? Chyba nie odeślesz go do baraku?
- Zostanie przy mnie. Znajdę mu jakieś zajęcie. Do naszych kowboi już nie wróci. Teraz razem z Hop Singem szykuje sobie posłanie w tym nieużywanym pomieszczeniu na tyłach domu. Będzie miał tam cicho i wygodnie.
- Hoss, naprawdę chcesz mu pomóc?
- Tak. A dlaczego tak cię to dziwi?
- Wcale mnie nie dziwi – odparł pocierając brodę Candy. – Po prostu żal mi chłopaka i pomyślałem, że mógłby zamieszkać ze mną. |
Nareszcie los usmiechnął się do Larry'ego. Zdobył już dwóch przyjaciół, na których może liczyć - Hossa i Candy'ego
Cytat: | Hoss tylko ciężko westchnął i przyśpieszył kroku. Chciał mieć tę nieprzyjemną rozmowę za sobą. Tymczasem pracownicy Ponderosy zastanawiali się głośno i w niewybrednych słowach, czego o tak późnej porze mógłby chcieć od nich Hoss Cartwright. Candy nie zdradził się ani słowem, tylko kazał im nie ruszać się z miejsca. |
Czegóż może chcieć? Na pewno nie chce zaśpiewać im kołysankę na dobranoc! To jełopy nie domyślają się, że źle postępowali?
Cytat: | - To, że jesteście twardymi kowbojami, wiedzą wszyscy. Tak samo jak to, że praca na ranczo do łatwych nie należy. Tu nie ma czasu na użalanie się nad sobą, czy innymi. Nie zwalnia was to jednak z bycia ludźmi, a tego ostatnio wam zabrakło. |
O! Tak! Hoss znalazł właściwe słowa
Cytat: | - Hoss, o co ci właściwie chodzi? – spytał siedzący przy stole i żujący tytoń Ted Field. – Na umoralniające gadki trochę za późno. To, co zrobił Crazy było świństwem, ale nikt z nas nie będzie ponosił odpowiedzialności za jego niewyparzoną gębę. |
A oni nadal nie pojmują o co chodzi?
Cytat: | - To znaczy, że nigdy, odkąd tu pracujecie, nie byliście głodni.
- Nigdy! – krzyknęli chórem.
- Bardzo mnie to cieszy – odparł z nieskrywaną ironią Hoss. – Szkoda tylko, że nie wszyscy mogli napełnić sobie brzuchy.
- Chodzi, o tego głupka Larry’ego? – spytał jeden z mężczyzn i zaśmiał się, jak z dobrego dowcipu. Inni poszli w jego ślady, ale jedno spojrzenie Hossa wystarczyło, żeby przestali się śmiać. |
Hoss ma posłuch ... pewnie kowboje pamiętają o zębach Parkera
Cytat: | - Nikt mu nie bronił jedzenia.
- Z wyjątkiem Parkera. Wiedzieliście o tym i żaden z was się temu nie sprzeciwił.
- Ale, o co tyle hałasu? Nikt, go nie głodził. To były tylko takie żarty - rzekł jeden z kowboi.
- Chłopak, jest trochę nierozgarnięty, ale musi nauczyć się walczyć o swoje. Życie to nie jest bajka – dodał drugi.
- Właśnie. Dorosłość bywa bolesna – wtrącił filozoficznie Ted.
- Bardzo odkrywcze. Akurat po tobie Ted, nie spodziewałem się takich złotych myśli.
- Cóż chcesz. Z upływem lat człowiek zyskuje na życiowej mądrości.
- W twoim przypadku jest wręcz przeciwnie – zauważył złośliwie Hoss. |
Hoss prowadzi również w słownych potyczkach
Cytat: | - Dobra – Field zerwał się z krzesła – mów, o co ci chodzi?!
- A o to, że pozwoliliście, żeby Parker znęcał się nad Larrym.
- Chłopak jest dorosły. Powinien się bronić. Nam nic do tego! – krzyknął jeden z kowboi, a drugi dodał:
- Ma siedemnaście lat. Ja w jego wieku…
- Nie ma czternastu – przerwał mu Hoss. – To jeszcze dziecko! I, co? Nadal będziecie uważać, że nic się nie stało? |
A tutaj to ich kompletnie rozłożył. Werbalnie
Cytat: | Jest mi naprawdę przykro… gdybym mógł jakoś mu pomóc… - głos Teda nieznacznie się załamał.
- To, co mówi Ted to święta racja – wtrącił jeden z kowboi.
- Nikt wam nie obiecywał, że będzie łatwo i przyjemnie. Wiem doskonale, jak ciężka to praca. Nie zwalnia to was jednak od wzajemnej troski i zainteresowania – odparł Hoss.
- Chyba nie każesz nam trzymać się za rączki? – zażartował Ted.
- Nie. Wystarczy, że będziecie się wzajemnie szanować. |
Mam nadzieję, że coś zostanie w ich głowach po tej mowie Hossa
Cytat: | - A teraz róbcie, co chcecie, ale pamiętajcie, że jutro rozpoczynacie pracę o piątej, ani minuty później.
- I lepiej weźcie sobie do serca, to, co powiedział pan Cartwright. W przeciwnym razie wasze dniówki będą o jedną czwartą mniejsze – dodał spokojnym głosem Candy.
- No, co ty, Canaday? Za jedną minutę taka kara? – kowboje patrzyli na niego zdziwieni.
- Chcecie się przekonać?
- Niekoniecznie – mruknęli jedni, drudzy zaś stwierdzili, że lepiej cicho siedzieć. |
Z pewnością trafiło
Bardzo wzruszający fragment. Dowiedziałam się sporo o ciężkich przejściach Larry;ego. Dobrze, że trafił do Ponderosy, a jeszcze lepiej, że Candy i Hoss dowiedzieli się sporo o nim. Z pewnością mu pomogą, a i Larry zasługuje na pomoc. Hoss z pozoru jest dobrodusznym, prostym olbrzymem. Okazało się jednak, że kiedy trzeba potrafi bardzo trafnie dobierać słowa. Zyskał posłuch u pracowników nie tylko za silne pięści, ale za przemowę i otworzenie im oczu na złe postępowanie. Candy pozostawał tu trochę w tle, był jakby mniej ważny, ale i tak wypadł bardzo pozytywnie w porównaniu z innymi kowbojami. Był to bardzo ciepły, a zarazem i dramatyczny fragment. A swoją drogą ciekawe, co się stało z rodzicami Larry'ego? Może nie zginęli? Może choć jedno z nich ocalało? Nie może się komunikować? Straciło pamięć? Choruje? Może Larry jednak nie jest sierotą? Trudno powiedzieć, trudno przewidzieć jak autorka poprowadzi ten wątek? Oby jak najprędzej wstawiła kolejny fragment
 
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 8720
Przeczytał: 4 tematy
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Czw 22:36, 07 Cze 2018 Temat postu: |
|
|
Ewelino, bardzo dziękuję za ciekawy komentarz. Mogę tylko powiedzieć, że Larry jeszcze się pojawi. Hoss, faktycznie tylko z pozoru jest prostodusznym olbrzymem. Rzadko, bo rzadko, ale udaje mu się innych pokonać słowem. Tu "wzniósł się na wyżyny", ponieważ najbardziej zabolało go to, że Larry był głodny. A przecież, czego, jak czego jedzenia w Ponderosie nie brakowało.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 8720
Przeczytał: 4 tematy
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pon 16:18, 11 Cze 2018 Temat postu: |
|
|
Stał oparty plecami o ogrodzenie małego padoku i spoglądał w niebo. Właściwie powinien już dawno położyć się spać, ale jakoś nie mógł. Sam nie wiedział, czy to wina tego, co zaszło kilka godzin temu, czy może tej rozgwieżdżonej nocy, która przyniosła zapach lasu i ziemi po deszczu, wiatr od Tahoe i wspomnienie jej szarych oczu. Głęboko zaczerpnął powietrza i bezwiednie położył dłoń na piersi. W kieszonce kamizelki wyczuł złożony na czworo list. Jego treść znał na pamięć. Przymknął oczy i zobaczył drobne, kształtne, kobiece pismo układające się w słowa…
Virginia City, 18 lipca 1873 r.
Panie Canaday,
skoro czyta Pan ten list to znaczy, że nie mieliśmy sposobności wyjaśnienia sobie pewnych kwestii, które Pan poruszył podczas naszej ostatniej przechadzki. Nie mieliśmy też sposobności pożegnania się. Jest mi z tego powodu niezmiernie przykro, bowiem nie wiedząc, że tak nagle zmuszona będę opuścić gościnne progi Ponderosy, nie zdążyłam powiedzieć Panu, jak bardzo jestem wdzięczna za czas, który mi Pan poświęcił. Nikt nigdy nie zrobił dla mnie tyle, co Pan. Wycieczki, szczególnie te nad magiczne jezioro Tahoe, już na zawsze pozostaną w mej pamięci. Nigdzie nie widziałam tak przejrzystej wody i tak niepowtarzalnych widoków. Z nikim też, tak, jak z Panem, tak pięknie mi się nie milczało. Nikt, tak jak Pan nie okazał mi cierpliwości, ucząc mnie jazdy konnej. Pana zasługą jest to, że przestałam bać się koni i nawet je polubiłam.
Nie wiem, co zastanę w domu mojego ojca. Być może nie wrócę już do Virginia City, dlatego pragnę zapewnić Pana, że nie żałuję ani jednej minuty naszej znajomości. Chwile spędzone w Pana towarzystwie, szczególnie te na trzy dni przed moim wyjazdem będą mi najdroższym wspomnieniem i namiastką tego, co być mogło, a co przez pokrętny los stało się niemożliwe.
Panie Canaday, gdyby nie okoliczności nigdy nie zdobyłabym się na tak śmiałe wyznanie. Wiem, że stawia mnie ono w niezręcznej sytuacji, ale skoro najprawdopodobniej już nigdy się nie spotkamy, to mam nadzieję, że nie weźmie mi Pan tego za złe.
Panie Canaday… Candy, niech dobry Bóg chroni Pana, a szczęście i pomyślność stale obecne będą w Pańskim życiu.
Szczerze oddana,
India Cole
P.S. Naprawdę mam na imię Independence. Niech to tłumaczy śmiałość mego listu. I.C.
- Independence… Independence – zamruczał i przymknął oczy. Natychmiast powróciło wspomnienie ich pierwszego i jedynego pocałunku. Był taki słodki, taki inny. India wydawała się trochę zaskoczona jego śmiałością. Bał się, że wybuchnie gniewem, ale nie. Patrzyła na niego tymi swoimi łagodnymi, szarymi oczyma i tylko lekko przygryzła dolną wargę.
Candy spojrzał w niebo i parsknął cichym, ironicznym śmiechem. Co on właściwie sobie wyobrażał? Kim jest, żeby myśleć o pannie Cole? Owszem, jest porządny, ale nie w taki sposób, jakiego oczekiwałaby jej rodzina. Ona jest prawdziwą damą, kobietą światłą i wykształconą, nie to, co on, były żołnierz, a dla większości mieszkańców Virginia City po prostu przybłęda, który w zupełnie niepojęty sposób wkradł się w łaski wielkiego Bena Cartwrighta. Do tej pory nie zwracał uwagi na to, co inni o nim mówili. Prawdę mówiąc miał to gdzieś. Służba w wojsku zahartowała go na różne przeciwności losu. Złe ludzkie języki nie robiły na nim większego wrażenia. Do czasu jednak. Do czasu, gdy w jego życiu pojawiła się panna Cole.
- Nie możesz spać? – Hoss stanął obok i oparł się dłońmi o ogrodzenie padoku. Nie czekając na odpowiedź rzekł: - to tak, jak ja. Tyle się działo, a dodatkowo świadomość, że moja Edna jest tuż obok nie pozwala mi zmrużyć oka.
- To miłe ze strony pani Woods, że zechciała pomóc przy pani Cartwright.
- Byłem pewny, że się zgodzi. Na tyle znam już Ednę. Do tego zgodziła się, żeby Larry pomagał w sklepie.
- Świetny pomysł – zauważył Candy.
- Też tak myślę.
- Tylko, że on się jąka.
- Na razie nie będzie obsługiwał klientów – odparł Hoss. – A z tym jąkaniem to dziwna sprawa. Gdy po kolacji zacząłem z nim spokojnie rozmawiać, to mówił prawie płynnie.
- Może to jąkanie to ze strachu.
- Może. W każdym razie warto o tym porozmawiać z doktorem Martinem. Tak twierdzą tata i Edna.
- Nie zaszkodzi zapytać – przyznał bez entuzjazmu Candy i zamilkł. Wyglądał tak, jakby nie miał ochoty na dalszą rozmowę. Hoss spojrzał na mężczyznę spod oka. Widać było, że Candy nie miał najlepszego humoru. Może to ta bójka z Parkerem, w której nieźle oberwał, a może… Tu nagle Hossa olśniło. Znowu zerknął na Candy’ego i niewinnym głosem spytał:
- Tęsknisz?
- Tak. – Odparł machinalnie i zorientowawszy się, o, co zapytał Hoss natychmiast zaprzeczył: - Nie! No, co ty? Dlaczego miałbym tęsknić?
- Candy, przede mną nie musisz udawać. Lubisz pannę Cole. Może nawet więcej niż lubisz.
- Tak bardzo, to widać?
- Ślepy by zauważył.
- To mnie pocieszyłeś – rzekł z ironią Candy.
- Od jej wyjazdu jesteś nie ten sam. I jeszcze ten list…
- Właśnie list – Candy westchnął jak miech kowalski. – To było pożegnanie. Ona nie wróci, Hoss.
- Tak napisała?
- Nie wprost, ale z jej słów wynika, że Virginia City będzie musiało poszukać sobie nowej nauczycielki.
- To tak ma się sprawa – Hoss pokiwał ze zrozumieniem głową. - Do Topeki jest kawałek drogi – zauważył.
- No – odparł patrząc przed siebie Candy. – Przez Utah, Colorado do Kansas.
- Trochę czasu Ci to zajmie.
- Wiem.
- Jak chcesz jechać, to możesz choćby jutro – rzekł od niechcenia Hoss.
- A goście?
- Tato, powiedział, że będą pojutrze rano. Na ich przyjazd właściwie wszystko jest gotowe. Musisz tylko rozdzielić zadania między naszych pracowników.
- Zrobię to rano. Po tym, co im powiedziałeś, nie powinni stwarzać żadnych problemów.
- Do powrotu moich braci ktoś musi nimi kierować. Ja będę w mieście, a tato… sam wiesz.
- Myślę, że Ted Field da sobie radę. Jest z nich najstarszy i ma doświadczenie.
- Skoro uważasz, że Field da sobie radę, to zgoda.
- Ręczę za niego. Ted ma sporo wad, ale jedną niezaprzeczalną zaletę: można na nim polegać.
- Tak, więc sprawa załatwiona. Kiedy chcesz ruszyć w drogę?
- Jutro po południu.
- Znasz adres?
- Nie.
- Topeka to stolica stanu. Duże miasto – zauważył Hoss.
- I, co z tego?
- Właściwie nic.
- Jak trzeba będzie przekopię miasto wzdłuż i wszerz – odparł Candy, jakby to była najnormalniejsza rzecz pod słońcem.
- Panna Cole obiecała Ednie, że będzie jej druhną.
- Postaram się, żeby twoja narzeczona nie poczuła się rozczarowana – zapewnił z powagą Candy.
Był jeszcze ktoś, kto tej samej nocy spoglądał w gwiazdy i tęsknił. Nie, nigdy nie przyznałby się, że to aż tak bolesne uczucie. Do tej pory nie zdawał sobie sprawy, że można, aż tak przywiązać się do drugiej osoby i tak mocno pokochać. Uświadomił sobie, że przed nią żył życiem niepełnym. Na twarzy ukazały mu się dołeczki, gdy rozmarzony uśmiech rozchylił jego usta, z których wydobyło się jedno pieszczotliwie wypowiedziane słowo: Ann. Zaraz też obejrzał się za siebie i jego wzrok padł na śpiące w łóżku dziecko. Ciemnowłosy chłopiec powiedział coś przez sen, niespokojnie kręcąc się na posłaniu. Nagle niczym oparzony usiadł i nieprzytomnym wzrokiem potoczył wokół. Przygaszona lampa łagodnie oświetlała wnętrze hotelowego pokoju, a na ścianach tańczyły cienie o przeróżnych kształtach. Chłopiec, przez chwilę poczuł się zagubiony, ale gdy usłyszał uspokajający głos ojca wiedział, że jest bezpieczny. Tymczasem mężczyzna podszedł do łóżka i usiadł na jego brzegu. Chłopiec z ufnością rzucił się w jego ramiona.
- Już dobrze – powiedział ojciec. – To był tylko zły sen. Jestem przy tobie, synku.
- Tak bardzo się bałem, tato – odparło dziecko, mocno przywierając do mężczyzny.
- Josh, chcesz mi o tym opowiedzieć?
- Nie, bo sam nie wiem, co to właściwie było.
- A, mówiłem, żebyś przed snem nie opychał się ciastkami – Adam pogłaskał syna po głowie. – Nic dziwnego, że miałeś koszmary.
- Od ciastek? Niemożliwe tato – Josh pokręcił z niedowierzaniem głową. – Wiesz, chciałbym już być w domu, w Ponderosie.
- A, co nie podoba ci się nasza wyprawa?
- Podoba się – zapewnił Josh – ale wolałbym już być w domu z mamą i dziadkiem. A poza tym Beauty i Lucky pewnie tęsknią.
- Ja też chciałbym już być w Ponderosie, ale przecież wiesz, że ta przerwa w podróży była konieczna. Naprawa salonki nie potrwa długo i tak jak zapowiedział wuj Magnus na pewno jutro ruszymy w dalszą drogę.
- A, jak nie ruszymy? – spytał sennie Josh.
- To wtedy będziemy się martwić – odparł Adam. – No, połóż się i spróbuj zasnąć.
Chłopiec posłusznie przyłożył głowę do poduszki, a ojciec otulił go kołdrą.
- Tato?
- Tak, synku.
- Co to znaczy „zawód miłosny”?
- A skąd ci przyszło to do głowy?
- Wieczorem słyszałem, jak ciocia Emily mówiła do wujka Magnusa, że to wszystko przez zawód miłosny. I że stryjek Joe i panna Aurora są nim naznaczeni, czy jakoś tak. Ciocia dodała, że jej zdaniem panna Aurora powinna z nimi jechać na Wschodnie Wybrzeże, bo inaczej nigdy nie zapomni o detektywie Tuckerze. To by znaczyło, że ten zawód miłosny to ma coś wspólnego z kochaniem. Prawda, tato?
- Tak, synku – przyznał Adam, uśmiechając się kącikiem ust.
- Tak myślałem. – Mruknął Josh i przeciągle ziewnąwszy sennym głosem dodał: - biedna ta panna Aurora. Ja tam nigdy się nie zakocham.
- Śpij już mały mądralo. Śpij.
Gdy Josh wreszcie usnął, Adam powoli wstał z łóżka i podszedł do otwartego okna, za którym rozciągał się widok na uśpione Sacramento. Nieprzewidziana zwłoka w podróży trochę go niepokoiła. Podobnie, jak Josh chciałby już być w Ponderosie. Niepokoił się o Ann. Tak ciężko znosiła błogosławiony stan. Może gdyby nie ten wypadek, któremu uległa w sklepie Emily wszystko potoczyłoby się inaczej. Tyle tylko, że wówczas zapewne nie byliby małżeństwem. Wszystko ma swoje dobre i złe strony – pomyślał – gdyby nie ten pożar, to teraz nie oczekiwalibyśmy na córeczkę. Trochę to śmieszne, że tak upierał się przy płci dziecka. Jednak patrząc na swą brzemienną żonę był w stu procentach pewien, że to będzie dziewczynka. Zresztą może być i chłopak, byle tylko wszystko szczęśliwie się zakończyło. W San Francisco kupił dla Ann szczególny prezent, który zamierzał wręczyć jej po narodzinach ich dziecka. Złota kolia wysadzana szmaragdami w komplecie z kolczykami na pewno podkreśli urodę i błękit oczu Ann.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Senszen
Moderator artystyczny
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6542
Przeczytał: 7 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pon 17:28, 11 Cze 2018 Temat postu: |
|
|
Piękny fragment Taki ciepły, romantyczny i pełen przemyśleń i marzeń
Skomentuję nieco później, ale czytałam z dużą przyjemnością
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ewelina
Moderator
Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pon 21:45, 11 Cze 2018 Temat postu: |
|
|
Cytat: | ...i wspomnienie jej szarych oczu. Głęboko zaczerpnął powietrza i bezwiednie położył dłoń na piersi. W kieszonce kamizelki wyczuł złożony na czworo list. Jego treść znał na pamięć. Przymknął oczy i zobaczył drobne, kształtne, kobiece pismo układające się w słowa… |
Candy nadal nie może dojść do siebie po wyjeździe Indii
Cytat: | Być może nie wrócę już do Virginia City, dlatego pragnę zapewnić Pana, że nie żałuję ani jednej minuty naszej znajomości. Chwile spędzone w Pana towarzystwie, szczególnie te na trzy dni przed moim wyjazdem będą mi najdroższym wspomnieniem i namiastką tego, co być mogło, a co przez pokrętny los stało się niemożliwe. |
Jak widać i Indii Candy nie był obojętny
Cytat: | Candy spojrzał w niebo i parsknął cichym, ironicznym śmiechem. Co on właściwie sobie wyobrażał? Kim jest, żeby myśleć o pannie Cole? Owszem, jest porządny, ale nie w taki sposób, jakiego oczekiwałaby jej rodzina. Ona jest prawdziwą damą, kobietą światłą i wykształconą, nie to, co on, były żołnierz, a dla większości mieszkańców Virginia City po prostu przybłęda, który w zupełnie niepojęty sposób wkradł się w łaski wielkiego Bena Cartwrighta. |
Ach! Ten kompleks niższości Candy'ego Zupełnie niepotrzebny ... przecież Candy ma tyle zalet
Cytat: | - Nie możesz spać? – Hoss stanął obok i oparł się dłońmi o ogrodzenie padoku. Nie czekając na odpowiedź rzekł: - to tak, jak ja. Tyle się działo, a dodatkowo świadomość, że moja Edna jest tuż obok nie pozwala mi zmrużyć oka. |
To już dwóch amantów stoi przy tym ogrodzeniu
Cytat: | - Byłem pewny, że się zgodzi. Na tyle znam już Ednę. Do tego zgodziła się, żeby Larry pomagał w sklepie.
- Świetny pomysł – zauważył Candy.
- Też tak myślę.
- Tylko, że on się jąka.
- Na razie nie będzie obsługiwał klientów – odparł Hoss. |
Hoss ze wszystkim sobie radzi ... nawet jąkanie Larry'ego go nie powstrzyma. Ma problemy z mową - po prostu nie będzie rozmawiał z klientami. W takim sklepie jest dość roboty na zapleczu
Cytat: | Tu nagle Hossa olśniło. Znowu zerknął na Candy’ego i niewinnym głosem spytał:
- Tęsknisz?
- Tak. – Odparł machinalnie i zorientowawszy się, o, co zapytał Hoss natychmiast zaprzeczył: - Nie! No, co ty? Dlaczego miałbym tęsknić?
- Candy, przede mną nie musisz udawać. Lubisz pannę Cole. Może nawet więcej niż lubisz.
- Tak bardzo, to widać?
- Ślepy by zauważył. |
Większość ludzi by to zauważyła, a cóż dopiero spostrzegawczy Hoss
Cytat: | - To tak ma się sprawa – Hoss pokiwał ze zrozumieniem głową. - Do Topeki jest kawałek drogi – zauważył.
- No – odparł patrząc przed siebie Candy. – Przez Utah, Colorado do Kansas.
- Trochę czasu Ci to zajmie.
- Wiem.
- Jak chcesz jechać, to możesz choćby jutro – rzekł od niechcenia Hoss. |
Niby od niechcenia, a Candy w myślach już rusza w drogę
Cytat: | Musisz tylko rozdzielić zadania między naszych pracowników.
- Zrobię to rano. Po tym, co im powiedziałeś, nie powinni stwarzać żadnych problemów.
- Do powrotu moich braci ktoś musi nimi kierować. Ja będę w mieście, a tato… sam wiesz.
- Myślę, że Ted Field da sobie radę. Jest z nich najstarszy i ma doświadczenie.
- Skoro uważasz, że Field da sobie radę, to zgoda. |
Jako obowiązkowy zarządca musi najpierw rozdzielić prace i wyznaczyć zastępcę
Cytat: | - Znasz adres?
- Nie.
- Topeka to stolica stanu. Duże miasto – zauważył Hoss.
- I, co z tego?
- Właściwie nic.
- Jak trzeba będzie przekopię miasto wzdłuż i wszerz – odparł Candy, jakby to była najnormalniejsza rzecz pod słońcem. |
Candy jest bardzo zdeterminowany
Cytat: | Do tej pory nie zdawał sobie sprawy, że można, aż tak przywiązać się do drugiej osoby i tak mocno pokochać. Uświadomił sobie, że przed nią żył życiem niepełnym. Na twarzy ukazały mu się dołeczki, gdy rozmarzony uśmiech rozchylił jego usta, z których wydobyło się jedno pieszczotliwie wypowiedziane słowo: Ann. |
Jest i trzeci amant, co prawda w innym miejscu, ale ... amant
Cytat: | Zaraz też obejrzał się za siebie i jego wzrok padł na śpiące w łóżku dziecko. Ciemnowłosy chłopiec powiedział coś przez sen, niespokojnie kręcąc się na posłaniu. Nagle niczym oparzony usiadł i nieprzytomnym wzrokiem potoczył wokół. |
Synka też kocha. Jest dobrym i troskliwym tatą
Cytat: | Tymczasem mężczyzna podszedł do łóżka i usiadł na jego brzegu. Chłopiec z ufnością rzucił się w jego ramiona.
- Już dobrze – powiedział ojciec. – To był tylko zły sen. Jestem przy tobie, synku.
- Tak bardzo się bałem, tato – odparło dziecko, mocno przywierając do mężczyzny.
- Josh, chcesz mi o tym opowiedzieć?
- Nie, bo sam nie wiem, co to właściwie było. |
Senny koszmar - zdarza się dzieciom. Dobrze, kiedy ktoś dorosły jest w pobliżu i przepędzi senne widziadła
Cytat: | Chłopiec posłusznie przyłożył głowę do poduszki, a ojciec otulił go kołdrą.
- Tato?
- Tak, synku.
- Co to znaczy „zawód miłosny”?
- A skąd ci przyszło to do głowy? |
Chyba trochę za wcześnie na takie pytania
Cytat: | - Wieczorem słyszałem, jak ciocia Emily mówiła do wujka Magnusa, że to wszystko przez zawód miłosny. I że stryjek Joe i panna Aurora są nim naznaczeni, czy jakoś tak. Ciocia dodała, że jej zdaniem panna Aurora powinna z nimi jechać na Wschodnie Wybrzeże, bo inaczej nigdy nie zapomni o detektywie Tuckerze. To by znaczyło, że ten zawód miłosny to ma coś wspólnego z kochaniem. Prawda, tato? |
Trzeba uważać o czym się rozmawia przy dziecku
Cytat: | - Tak, synku – przyznał Adam, uśmiechając się kącikiem ust.
- Tak myślałem. – Mruknął Josh i przeciągle ziewnąwszy sennym głosem dodał: - biedna ta panna Aurora. Ja tam nigdy się nie zakocham.
- Śpij już mały mądralo. Śpij. |
Ciekawe, czy dotrzyma słowa?
Cytat: | W San Francisco kupił dla Ann szczególny prezent, który zamierzał wręczyć jej po narodzinach ich dziecka. Złota kolia wysadzana szmaragdami w komplecie z kolczykami na pewno podkreśli urodę i błękit oczu Ann.
|
Wzorowy mąż - i tęskni i prezenty kupuje i dzieckiem potrafi się zająć
Bardzo ciekawy fragment. Przepojony tęsknotą za nieobecnymi. Candy bardzo tęskni za Indią, Adam za Ann, a Hoss? Pewnie chciałby już być mężem Edny. Romantyczny klimat, sercowe perypetie, zabawna rozmowa z małym Joshem stworzyły różnorodność tekstu - jest subtelny, liryczny i zawiera elementy humoru: jąkanie Larry'ego, które czasem zanika i deklaracja Josha o tym, że on nigdy się nie zakocha. Fajnie się czyta i zastanawia, kiedy autorka napisze ciąg dalszy? Kiedy? Niedługo? 
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 8720
Przeczytał: 4 tematy
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pon 22:08, 11 Cze 2018 Temat postu: |
|
|
Ewelino, serdecznie dziękuję, za ciekawy i bardzo miły komentarz. Panowie faktycznie wyszli na romantyków. Cóż jest lato, na niebie gwiazdy, a w sercu miłość
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 8720
Przeczytał: 4 tematy
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Nie 13:30, 17 Cze 2018 Temat postu: |
|
|
Dwa ostatnie dni Ann przeczekała, jak na szpilkach. Powrót męża i synka nieoczekiwanie przesunął się w czasie. Zawsze myślała, że należy do osób cierpliwych, ale tym razem nie mogła doczekać się ich powrotu. Gdybyż jeszcze mogła się czymś zająć, ale nie. Doktor Martin w tym zakresie był bezwzględny. Miała odpoczywać i jeszcze raz odpoczywać. Z każdym dniem czuła się coraz bardziej ociężała i monstrualnie wielka. Inaczej było, gdy pod sercem nosiła Josh’a, ale i sytuacja była też zupełnie inna. Nie miała wówczas w nikim wsparcia, a gdy przyszło rozwiązanie to, gdyby nie jedna z dziewcząt, z którymi pracowała w salonie, swojego synka powitałaby na świecie zupełnie sama. Teraz mogła być spokojna. Otoczona przez życzliwe jej osoby starała się nie wracać do incydentu sprzed czterech dni. Nie było to łatwe, bo wciąż słyszała te wszystkie okropne wyzwiska rzucane pod jej adresem. Bardzo się wtedy zdenerwowała, ale nie sądziła, że zasłabnie. Gdyby nie ten miły chłopak, Larry, nie wiadomo, jak to wszystko by się skończyło. Pytała nawet o niego Hoss i teścia, ale odpowiadali, jakoś tak wymijająco. Dopiero Edna, która od kilku dni mieszkała w Ponderosie i opiekowała się nią przez nieuwagę wygadała, że Larry pracuje wraz z Hossem w jej sklepie. Ann ucieszyła się ze względu na chłopaka, który zupełnie nie pasował do twardych i w większości nieokrzesanych kowboi zatrudnionych w Ponderosie.
Dochodziła czwarta po południu. Nadal było niesamowicie gorąco. Ann czuła się bardzo zmęczona i opuchnięta. Do tego dziecko w jej brzuchu wykazywało się niesamowitą ruchliwością.
- Strasznie się dziś wiercisz maluszku. Mógłbyś wreszcie pozwolić mamie trochę odpocząć – powiedziała półgłosem, układając się na prawym boku.
- Już jestem, Ann – do pokoju weszła Edna niosąc schłodzoną lemoniadę. – Masz, napij się – podała jej do połowy napełnioną szklankę.
- Dziękuję. Jesteś dla mnie taka dobra.
- Przestań. To przecież nic takiego. Zresztą musimy trzymać się razem, bo niedługo zostaniemy przecież rodziną. Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że będę miała taką przyjaciółkę jak ty.
- I nie przeszkadza ci, kim byłam? – Ann utkwiła w niej poważny wzrok.
- A kim byłaś? – odparła pytaniem na pytanie Edna, uśmiechając się przy tym życzliwie. – Posłuchaj Ann, nie znam zbyt dobrze, ani Adama, ani ciebie, ale wiem, że jesteście dobrymi ludźmi. Hoss mi opowiedział, jak się odnaleźliście. To piękna historia. Nie powinnaś przejmować się tym, co mówią ludzie. Ust im nie zamkniesz. Wiem, coś o tym. Teraz jesteś ważna ty i twoje dziecko.
- Staram się myśleć pozytywnie – odparła Ann. – Chciałabym, żeby Adam i Josh wreszcie wrócili. Tak bardzo mi ich brakuje. Żeby, chociaż przysłali jakąś wiadomość.
- Przecież wczoraj przyszedł telegram. Mają małe opóźnienie, to czasem się zdarza.
- Wiem, ale tak bardzo chciałabym mieć ich przy sobie – westchnęła Ann.
- Rozumiem cię moja droga, ale teraz spróbuj się zdrzemnąć.
- Chyba tak zrobię. Czuję się taka zmęczona i tak bardzo bolą mnie nogi. Znowu mi spuchły.
- To zaraz spróbujemy, coś na to zaradzić – rzekła Edna i zrolowawszy kołdrę podłożyła ją pod nogi Ann. – No, teraz powinno być lepiej.
- Tak, dziękuję – kobieta uśmiechnęła się z wdzięcznością.
- To w takim razie szybko zamknij oczy, a ja posiedzę sobie tu przy tobie i trochę poczytam.
Nie miała pojęcia, jak długo spała, ale gdy na moment uchyliła powieki wciąż jeszcze było widno. Westchnęła cichutko i będąc w tym miłym stanie pomiędzy snem a jawą, pomyślała, że jeszcze trochę się prześpi. Wtedy jej wzrok padł na fotel. Był pusty. Na stoliku obok leżała otwarta książka, jakby odłożona w pośpiechu. Najwidoczniej Edna musiała wyjść na chwilę. Zbyt senna, aby zastanawiać się nad tym, zamknęła oczy i znowu odpłynęła w sen. Przyśnił się jej Adam. Usiadł przy niej na łóżku, uśmiechając się tak, jak on tylko potrafił. Potem delikatnie, pieszczotliwie dotknął jej policzka. Sen był tak realny, że Ann cichutko zamruczała. Nie chciała jeszcze się budzić. Jednak, co dziwne, pieszczota powtórzyła się i wtedy zdała sobie sprawę, że to nie był sen. Otworzyła oczy i zobaczyła pochyloną nad sobą uśmiechniętą twarz męża.
- Kochany, nareszcie jesteś. – Zdążyła szepnąć zanim zatonęła w ramionach Adama. Chwilę potem wciąż w jego objęciach spytała: - a Josh, gdzie jest Josh?
- W stajni. Sprawdza, jak mają się Beauty i Lucky.
- No, pięknie. Znowu przegrałam z końmi – Ann zrobiła nieszczęśliwą minę.
- Niezupełnie. Nasz syn zanim pobiegł do stajni zdążył cię cmoknąć w policzek.
- Trzeba było mnie obudzić.
- Tak smacznie spałaś, a wiem, że teraz potrzebujesz dużo wypoczynku. – Odparł Adam i delikatnie położywszy dłoń na jej brzuchu spytał: - jak maleństwo? Bardzo ci dokucza?
- Nie, tylko czasem strasznie się wierci i kopie – odparła przytuliwszy się do męża.
- Ann, ojciec opowiedział mi, co się stało. Żałuję, że nie było mnie przy tobie.
- To, nic Adamie. Najważniejsze, że już jesteście i tylko to się liczy. – Rzekła i uśmiechnąwszy się poprosiła: - lepiej opowiedz mi o ślubie Emily. No, wiesz, jak była ubrana i jak wyglądała cała uroczystość, i czy było dużo gości?
- Sporo tych pytań. – Stwierdził Adam i pocierając kciukiem policzek, z namysłem, jakby specjalnie przeciągając słowa, rzekł: – od czego by tu zacząć…
- Od początku. Opowiedz, jak przyjechaliście do San Francisco i jak wyglądało powitanie. Gdzie się zatrzymaliście? I, gdzie… - tu Ann przerwała i zmarszczyła groźnie czoło spoglądając na wyraźnie rozbawionego Adama. – Jesteś okropny – stwierdziła.
- Już dobrze, kochanie. Zaraz wszystkiego się dowiesz – odparł wstając z łóżka i ruszając do drzwi. Z tajemniczym uśmiechem uchylił je i zachęcająco skinął głową. A gdy do pokoju wszedł nieoczekiwany gość, Ann z wrażenia zabrakło słów. Przez moment nie wierzyła własnym oczom. Wreszcie, próbując wstać z łóżka, radośnie krzyknęła:
- Emily! Emily! Co za niespodzianka!
- Ostrożnie kochanie – Adam z niepokojem spojrzał na żonę.
- Nie wstawaj Ann. Przyszła mama nie może się forsować – odparła Emily i już po chwili objęła ramionami swą najdroższą przyjaciółkę. – Ślicznie wyglądasz.
- Przestań, jestem gruba i brzydka.
- Mnie taka się podobasz – wtrącił Adam.
- A, cóż innego możesz powiedzieć – rzekła z westchnieniem Ann.
- Oj, nie narzekaj – zaśmiała się Emily. - Masz naprawdę wspaniałego męża.
- Dziękuję Emily – rzekł wyraźnie zadowolony Adam.
- No, dobrze. Jest wspaniały. To prawdziwy skarb – przyznała Ann, a jej mąż puchnąc z dumy rzekł:
- Zawsze wiedziałem, że jestem… drogocenny.
Cała trójka wybuchła głośnym śmiechem. Po chwili dało się słyszeć pukanie i w uchylonych drzwiach sypialni pojawiła się głowa Joe’go.
- Widzę, że świetnie się bawicie – rzekł i wskazując kciukiem za siebie dodał: - ale my tu czekamy, żeby przywitać się z Ann.
- Witaj Joe. Tak miło cię znowu widzieć – Ann wyciągnęła do Jospeh’a obie dłonie, które on delikatnie uścisnął. Potem spojrzała na Emily i rzekła: - domyślam się, że za drzwiami czeka twój mąż.
- Owszem – odparła kobieta. – Jest także z nami Aurora. Pamiętasz Aurorę, bratanicę Magnusa?
- Oczywiście. Była dla mnie taka miła, gdy leżałam w szpitalu.
- O, tak, Aurora to wspaniała dziewczyna, choć w miłości nie ma szczęścia. – Tu nie wiedzieć, czemu spojrzała na Joseph’a. – Tak dużo ostatnio przeszła. Biada temu, kto chciałby ją skrzywdzić.
- Ależ Emily w Ponderosie nic jej nie grozi – rzekła Ann, a Adam skinieniem głowy potwierdził słowa żony. – Joe, nie stój tak. Poproś miłych gości.
Joseph przykładając dłoń do piersi skłonił się i otwierając szeroko drzwi, głośno niczym prawdziwy lokaj, zaanonsował:
- Pan Magnus Rampling wraz z bratanicą panną Aurorą Rampling.
Jednak tak pięknie zaprezentowani goście nie mieli szans wymówić słów powitania, bowiem niczym strzała wyminął ich Josh wołając:
- Mamuś, mamuś nareszcie się obudziłaś! Tata nie pozwolił Ciebie obudzić, a ja tak bardzo tęskniłem. A ty tęskniłaś?! No, powiedz mamuś tęskniłaś?
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Nie 22:38, 17 Cze 2018, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ewelina
Moderator
Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pon 7:40, 18 Cze 2018 Temat postu: |
|
|
Cytat: | Doktor Martin w tym zakresie był bezwzględny. Miała odpoczywać i jeszcze raz odpoczywać. Z każdym dniem czuła się coraz bardziej ociężała i monstrualnie wielka. |
Dlaczego się dziwi? Przecież jest w ciąży, musi jej być więcej
Cytat: | Nie było to łatwe, bo wciąż słyszała te wszystkie okropne wyzwiska rzucane pod jej adresem. Bardzo się wtedy zdenerwowała, ale nie sądziła, że zasłabnie. Gdyby nie ten miły chłopak, Larry, nie wiadomo, jak to wszystko by się skończyło. |
Jednak się przejęła wyzwiskami. Dobrze, że tam był Larry
Cytat: | Do tego dziecko w jej brzuchu wykazywało się niesamowitą ruchliwością.
- Strasznie się dziś wiercisz maluszku. Mógłbyś wreszcie pozwolić mamie trochę odpocząć – powiedziała półgłosem, układając się na prawym boku. |
Jak to dziecko. Pewnie chciałoby zobaczyć ten świat i pobawić się z bratem
Cytat: | - Dziękuję. Jesteś dla mnie taka dobra.
- Przestań. To przecież nic takiego. Zresztą musimy trzymać się razem, bo niedługo zostaniemy przecież rodziną. Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że będę miała taką przyjaciółkę jak ty.
- I nie przeszkadza ci, kim byłam? – Ann utkwiła w niej poważny wzrok.
- A kim byłaś? – odparła pytaniem na pytanie Edna, uśmiechając się przy tym życzliwie. – Posłuchaj Ann, nie znam zbyt dobrze, ani Adama, ani ciebie, ale wiem, że jesteście dobrymi ludźmi. |
Edna jest wspaniałą kobietą. Hoss doskonale wybrał ... a może to jego wybrano? Też dobrze
Cytat: | Przyśnił się jej Adam. Usiadł przy niej na łóżku, uśmiechając się tak, jak on tylko potrafił. Potem delikatnie, pieszczotliwie dotknął jej policzka. Sen był tak realny, że Ann cichutko zamruczała. Nie chciała jeszcze się budzić. Jednak, co dziwne, pieszczota powtórzyła się i wtedy zdała sobie sprawę, że to nie był sen. Otworzyła oczy i zobaczyła pochyloną nad sobą uśmiechniętą twarz męża. |
A to niespodzianka. Nareszcie wrócili, bo zapewne jest z nim i Josh
Cytat: | - Kochany, nareszcie jesteś. – Zdążyła szepnąć zanim zatonęła w ramionach Adama. Chwilę potem wciąż w jego objęciach spytała: - a Josh, gdzie jest Josh?
- W stajni. Sprawdza, jak mają się Beauty i Lucky.
- No, pięknie. Znowu przegrałam z końmi – Ann zrobiła nieszczęśliwą minę.
- Niezupełnie. Nasz syn zanim pobiegł do stajni zdążył cię cmoknąć w policzek. |
Przemiła rozmowa kochających się ludzi. Josh zapowiada się na dobrego ranczera. Dba o swoje zwierzęta
Cytat: | A gdy do pokoju wszedł nieoczekiwany gość, Ann z wrażenia zabrakło słów. Przez moment nie wierzyła własnym oczom. Wreszcie, próbując wstać z łóżka, radośnie krzyknęła:
- Emily! Emily! Co za niespodzianka!
- Ostrożnie kochanie – Adam z niepokojem spojrzał na żonę.
- Nie wstawaj Ann. Przyszła mama nie może się forsować – odparła Emily i już po chwili objęła ramionami swą najdroższą przyjaciółkę. |
To wspaniale, że Emily przyjechała. Ann potrzebuje teraz życzliwych ludzi koło siebie
Cytat: | - No, dobrze. Jest wspaniały. To prawdziwy skarb – przyznała Ann, a jej mąż puchnąc z dumy rzekł:
- Zawsze wiedziałem, że jestem… drogocenny. |
Jaki skromny Zresztą o tym wszyscy wiedzą
Cytat: | Potem spojrzała na Emily i rzekła: - domyślam się, że za drzwiami czeka twój mąż.
- Owszem – odparła kobieta. – Jest także z nami Aurora. Pamiętasz Aurorę, bratanicę Magnusa?
- Oczywiście. Była dla mnie taka miła, gdy leżałam w szpitalu.
- O, tak, Aurora to wspaniała dziewczyna, choć w miłości nie ma szczęścia. – Tu nie wiedzieć, czemu spojrzała na Joseph’a. – Tak dużo ostatnio przeszła. Biada temu, kto chciałby ją skrzywdzić. | Aurora jest bardzo miłą dziewczyną. To spojrzenie na Joe wiele mówi. Myślę, że coś się zaczyna dziać. Może? ...
Cytat: | ... niczym strzała wyminął ich Josh wołając:
- Mamuś, mamuś nareszcie się obudziłaś! Tata nie pozwolił Ciebie obudzić, a ja tak bardzo tęskniłem. A ty tęskniłaś?! No, powiedz mamuś tęskniłaś? |
Pewnie, że tęskniła za syneczkiem, Josh też tęsknił za domem, mamą ... w wolnych chwilach. Bardzo fajny chłopiec
Kolejny, bardzo miły fragment opowieści. Rodzinny, ciepły, pogodny i spokojny. Nareszcie powrócili Adam i Josh. Do tego przywieźli ze sobą Joe, Emily, Aurorę i Magnusa. Dobrze, że Ann w trudnych chwilach będzie miała koło siebie życzliwych ludzi.Dobrze się czyta, choć panuje tu atmosfera oczekiwania. Oczekiwania na dziecko. Do tego podejrzewam, że coś zaczęło się dziać między Aurorą i Joe. Oboje zranieni, rozczarowani, pełni goryczy, chyba wychodzą z traumy. Joe chyba już nie wspomina o pomocy Mildred, o wyjeździe do niej. Aurora może też już zaczyna się uśmiechać ... oby im się powiodło. Niecierpliwie czekam na ciąg dalszy. Mam nadzieję, że niedługo? Niedługo? 
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 8720
Przeczytał: 4 tematy
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pon 19:17, 18 Cze 2018 Temat postu: |
|
|
Ewelino, miło mi, że przeczytałaś ten fragment opowiadania. Dziękuję za sympatyczny komentarz. Postaram się podkręcić tempo.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Senszen
Moderator artystyczny
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6542
Przeczytał: 7 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Śro 17:56, 20 Cze 2018 Temat postu: |
|
|
Podkręcanie tempa jest zawsze mile widziane, acz mam nadzieję, że nie masz zamiaru zachmurzyć horyzontu Ostatni fragment nasycony był miłym optymizmem i radością z powitania niespodziewanych gości Ponderosa wydaje się być miłym miejscem, by zapomnieć o chwilach spędzonych z wiarołomnym ukochanym, więc mam nadzieję, że Aurora wkrótce sie rozchmurzy
Czekam cierpliwie na ciąg dalszy
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Senszen dnia Śro 17:58, 20 Cze 2018, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 8720
Przeczytał: 4 tematy
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Śro 23:17, 20 Cze 2018 Temat postu: |
|
|
Piękne kwiatuszki tak, jak Ponderosa, która na wszystkich działa kojąco.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Senszen
Moderator artystyczny
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6542
Przeczytał: 7 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Czw 9:32, 21 Cze 2018 Temat postu: |
|
|
Na wszystkich z wyjątkiem naszych wen One jakoś dziwnie czują się pobudzone jak słyszą słowo "Ponderosa"
Jak tam Aderato? Czy nie rozpędza się zbytnio? Bo Ann jakoś niezbyt dobrze znosi swój stan? A przypływ emocji, nawet tych bardzo pozytywnych, może nie wpłynąć na nią zbyt dobrze?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 8720
Przeczytał: 4 tematy
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Nie 10:10, 24 Cze 2018 Temat postu: |
|
|
Wieczorem, gdy goście poszli już do swoich pokoi Joshua bezceremonialnie wkroczył do sypialni rodziców. Nie zważając na karcący wzrok ojca usiadł na łóżku obok matki i zaczął jej opowiadać, jak wyglądał ich pobyt w San Francisco. I tak, że szczegółami opisał ślub oraz przyjęcie weselne cioci Emily i wuja Magnusa. Nie omieszkał nadmienić, jak elegancką panią stała się Emma. Poskarżył się oczywiście na nadmiar czułości, jaki mu okazała. Mówił też o przepysznych lodach i o wycieczce do największej księgarni w mieście. Potem z wypiekami na twarzy zdał relację ze zwiedzania statku „Lady Elizabeth”, na którym pływał jego ojciec, a który szczęśliwie zawinął do portu po kilkumiesięcznym rejsie do Australii. Oczywiście poznał kapitana Martina Bachmanna i dawnych przyjaciół Adama: Larsa Van der Vaarta i Johna Kaufmana oraz przemiłego bosmana Franka Jenkinsa, o którym wszyscy mówili, że jest bardzo srogi, a wcale taki nie był.
Było już naprawdę późno, a Josh jakoś nie miał zamiaru zaprzestać swych barwnych opowieści. Adam bardzo kochał synka, ale po całym dniu pełnym wrażeń marzył tylko o jednym: położyć się we własnym łóżku i mieć u swego boku żonę. Marzenia te w żadnym wypadku nie uwzględniały ich skądinąd uroczego i nad wyraz rezolutnego dziecka. Nie pozostawało, więc nic innego, jak zdecydowanie położyć kres rzece słów wyrzucanych przez Josh’a. Adam w sposób delikatny acz stanowczy powiedział, że opowieść chłopca jest bardzo ciekawa, ale najwyższy czas iść już spać. Na, co zupełnie niezrażony Josh złożywszy dłonie, jak do modlitwy poprosił go dosłownie o minutkę, bowiem koniecznie musiał podzielić się z mamą wrażeniami z podróży salonką, wspomnieć o ogromnym domu towarowym będącym własnością cioci Emily i panny Aurory oraz o spotkaniu z dawnymi kolegami, że szkoły. I tak z minutki zrobił się kwadrans, a z kwadransa godzina. Josh gadał, jak nakręcony, a Ann zachwycona wsłuchiwała się w każde jego słowo. Adam widząc tak szczęśliwą żonę zrozumiał, że jest na straconej pozycji, przysiadł, więc w nogach łóżka i… nie wiadomo, kiedy usnął. Gdy ocknął się, Ann nic nie mówiąc, wskazała mu śpiącego Josha. Okazało się, że wreszcie i chłopca zmorzył sen. Adam oczywiście postanowił natychmiast przenieść synka do jego pokoju. Wstał z łóżka i pochylił się nad nim, a wtedy Josh, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki otworzył oczy i z czarującym uśmiechem, sennym głosikiem wyraził życzenie pozostania w łóżku rodziców. Ann parsknęła śmiechem. Doskonale znała te sztuczki. Adam zupełnie zrezygnowany westchnął tylko i mruknął:
- Nie myślałem, że pierwszej nocy po powrocie do domu nie będę mógł przytulić się do własnej żony.
Wizyta gości w Ponderosie na wszystkich wpłynęła pozytywnie. Nawet Ann, co z satysfakcją stwierdził doktor Martin, czuła się dobrze. Być może powrót męża i synka tak na nią podziałał, a może obecność Emily, za którą bardzo tęskniła. W każdym razie jej stan się poprawił na tyle, że lekarz pozwolił jej pospacerować po salonie, a nawet odpocząć w fotelu przed domem. Oczywiście nadal zalecał wynajęcie akuszerki lub pielęgniarki. Niestety z przykrością poinformował, że przyjaciel, który obiecał wskazanie odpowiedniej osoby nie mógł wywiązać się z danej mu obietnicy. Zmartwiło to oczywiście Adama, bo znalezienie w krótkim czasie kogoś godnego zaufania graniczyło z cudem. Pomoc przyszła z zupełnie nieoczekiwanej strony. Otóż traf chciał, że słowa doktora usłyszał Magnus, który natychmiast podjął się sprowadzenia do Ponderosy renomowanej akuszerki. Rampling, co nie ulegało żadnej wątpliwości, miał rozległe kontakty i tak w pięć dni później do domu Cartwrightów zawitała pani Mary Logan, jedna z najlepszych akuszerek w Sacramento. Miła starsza pani niezwykle szybko pozyskała sympatię Ann i Adama, a nawet Bena. Również doktor Martin, po rozmowie przeprowadzonej z panią Logan, nie miał, co do niej zastrzeżeń.
Pobyt gości w Ponderosie, planowany pierwotnie na tydzień, przeciągnął się do dwóch tygodni. Oczywiście Cartwrightowie znani ze swej gościnności zapewnili Ramplingom sporo atrakcji. Było między innymi zwiedzanie Ponderosy i uroczy piknik nad jeziorem Tahoe. Adam nie omieszkał pochwalić się swoim ranczem i sporym stadem koni. Z kolei Joe wraz z Hossem zorganizowali dla panów wypad w góry połączony z małym polowaniem. Dwudniowa wycieczka okazała się niezwykle udana, choć bez trofeów myśliwskich. Z kolei panie te dwa dni, z uwagi na stan Ann spędziły w domu. Wspomnieniom i ploteczkom nie było końca. Do tego sporo ożywienia wprowadziła Edna, która bardzo szybko z racji wykonywanej profesji dogadała się z Emily. Była prawdziwą duszą towarzystwa. Nawet kilka razy udało się jej wywołać uśmiech na twarzy Aurory.
Jednak wszystko, co miłe ma swój koniec. Przyszedł wreszcie czas pożegnania. W przeddzień wyjazdu Ramplingów Ben wydał uroczystą kolację, na której nie zabrakło wspaniałych dań serwowanych przez Hop Singa. Na zakończenie podano wspaniałe ciasta i poncz, specjalność pana domu. Zwłaszcza ten ostatni wywołał entuzjazm męskiej części gości, a nawet wesołość, gdy Josh wyraził ochotę spróbowania trunku. Adam słysząc prośbę syna zrobił srogą minę i z udawaną naganą w głosie rzekł:
- Zapominasz się mój synu. Mali chłopcy, tacy, jak ty przed snem piją mleko.
Joshua, jak gdyby nigdy nic uśmiechnął się i spoglądając na ojca niczym ucieleśnienie niewinności rzekł:
- A dziadek Ben powiedział, że to prawdziwy nektar bogów, delikatny i łagodny. Nawet dziecku by nie zaszkodził.
Adam przez chwilę stał, jak skamieniały, podczas gdy reszta towarzystwa śmiała się do rozpuku.
- Tato, naprawdę tak powiedziałeś? – Adam spojrzał z niedowierzaniem na ojca.
- Skoro Josh tak powiedział – odparł rozbawiony Ben. – Poza tym, to właśnie ty tak nazwałeś mój poncz. Nie pamiętasz już?
- Pamiętam.
- Ja też pamiętam – rzekł z powagą Hoss. – Długo potem chorowałem.
- A, co się stało? – spytała zaciekawiona Edna.
- Nic takiego. – Odparł Adam i próbując zmienić temat rozmowy zwrócił się do Magnusa: - szkoda, że musicie już jechać…
- Chwileczkę – przerwał mu Hoss. – Powiedziałeś, że nic takiego się nie stało? Co prawda obaj dostaliśmy lanie, ale to ja byłem najbardziej poszkodowany. Przez ciebie chorowałem. Dwa dni nie mogłem jeść.
- Adamie, co zrobiłeś bratu? – Ann złapała męża za rękę. – Proszę, opowiedz nam tę historię.
- O nie. W żadnym wypadku.
- To w takim razie, jak opowiem – rzekł Ben, a przy stole natychmiast zapadła cisza. – To był święto dziękczynienia. Od kilku lat mieszkaliśmy, tu w Ponderosie. Adam miał wtedy jakieś jedenaście lat, a Hoss pięć. Pamiętam, że zostaliśmy zaproszeni na uroczystą kolację do sąsiadów. Zwykle z takiej okazji przynosi się ze sobą jakąś potrawę, ciasto. Wtedy nie było jeszcze z nami Hop Singa, a ja byłem marnym kucharzem. Postanowiłem, więc przygotować poncz według starej rodzinnej receptury. Gdy wszystko było już gotowe, poszedłem się przebrać. Adam miał przypilnować Hossa, który tego dnia był wyjątkowo marudny.
- I zdaje się, że to zrobił – Joe zaśmiał się perliście.
- Owszem, zrobił – Ben lekko pochyliwszy głowę spojrzał spod oka na najstarszego syna. – Poczęstował brata ponczem wmawiając mu, że to nektar bogów. Sam również spróbował, jednak nieco mniej niż Hoss. Reszty możecie się domyślić. Święto dziękczynienia spędziliśmy w domu.
- Ja rozcierając sobie siedzenie. – Rzekł Adam i mrugnąwszy okiem dodał: – trzepanie spodni było wyjątkowo mocne.
- A, ja nie miałem siły rozcierać sobie siedzenia – Hoss zrobił smutną minę. – Byłem bardzo chory.
- Mój biedaku – Edna pogłaskała z czułością narzeczonego po ramieniu.
- Nie znałem tej historii – rzekł Joe. – Zawsze uważałem, że mój najstarszy brat jest chodzącym ideałem. Nigdy nie podejrzewałbym go o upicie Hossa.
- Cóż – rzekł westchnąwszy Adam – nawet ideał może mieć chwilę słabości.
Odpowiedziała mu salwa śmiechu, a Ben zaproponował na zakończenie kolacji po szklaneczce osławionego już ponczu. W radosnych nastrojach wstano od stołu i wówczas Aurora poprosiła o chwilę uwagi. Wszyscy z zaciekawieniem spoglądali na młoda kobietę. Ta, początkowo nieco speszona, rzekła:
- Przepraszam, że państwa zatrzymuję, ale chciałam coś powiedzieć mojemu stryjowi i jego miłej żonie. Jeśli teraz tego nie zrobię, to obawiam się, że później zabraknie mi odwagi. Kochani, nie pojadę z wami na Wschodnie Wybrzeże. Wracam do San Francisco.
- Kwiatuszku, co ty mówisz?! – Magnus wpatrywał się w bratanicę zupełnie zaskoczony.
- Auroro, ale dlaczego? – spytała Emily podchodząc do kobiety.
- Stryjenko, to wasza podróż poślubna. Chciałabym, żeby była udana.
- Ależ taka będzie – zapewnił Magnus.
- Stryjaszku – Aurora spojrzała na Ramplinga oczami, w których błysnęły łzy – jesteś dla mnie taki dobry, jak rodzony ojciec. Oboje jesteście wspaniali. Dlatego nie mogę z wami pojechać. Nie chcę żebyście podczas miodowego miesiąca martwili się o mnie. Powinnam o tym pomyśleć jeszcze w San Francisco, ale dopiero tu w Ponderosie dotarło do mnie, że… krótko mówiąc to jest taki nietypowy prezent ode mnie i musicie go przyjąć.
- No, dobrze Kwiatuszku, ale jak sobie poradzisz? – spytał wzruszony Magnus.
- Dam radę stryjaszku. Emma na pewno ucieszy się z mojego powrotu.
- Nie wątpię, ale jak sama chcesz wrócić do San Francisco?
- Poprosiłam pana Josepha o pomoc. Obiecał mnie odwieźć.
- To prawda, Joe?
- Tak, Magnusie. Panna Aurora poprosiła mnie o wyświadczenie tej przysługi – odparł Joseph, wysuwając się do przodu. – Ręczę honorem, że cała i zdrowa dotrze do San Francisco.
- Wierzę, ale jakoś nie wyobrażam sobie Aurory samej w wielkiej rezydencji. Większość służby ma teraz wolne. Nie, nie – Rampling pokręcił przecząco głową - to niedorzeczność. Dajmy temu spokój. Auroro, bardzo doceniamy twój gest, jednak nie możemy na to przystać.
- Stryjaszku, ale ja już podjęłam decyzję.
- To ją zmienisz, Kwiatuszku.
- Stryjaszku…
- Auroro, twój stryj ma rację – rzekła Emily.
- Pozwólcie, że coś powiem – wtrącił Ben. – Panno Auroro, to miłe, co chce pani zrobić dla stryja i jego żony. Myślę jednak, że nie musi pani wracać do San Francisco…
- Otóż to właśnie – przewał mu Magnus.
- Zaczekaj chwileczkę przyjacielu – Ben uśmiechnął się do Ramplinga – Panno Auroro będę zaszczycony, jeśli zechce pani przyjąć zaproszenie na całe lato do Ponderosy. Co pani na to?
- Doprawdy, sama nie wiem… – powiedziała cicho Aurora. – Nie chciałabym sprawiać kłopotu.
- Ależ, jaki kłopot. Serdecznie zapraszam – rzekł Ben.
- Dotrzymasz mi towarzystwa, kochana – dodała Ann. – Już na to się cieszę.
- Ja również – zapewniła Edna. – Musisz koniecznie opowiedzieć mi o waszym domu towarowym. Mały Josh mówił mi, że jest wspaniały.
- O, tak. Josh ma rację – rzekł Adam. – Auroro, nie daj się prosić.
- Stryjaszku? – dziewczyna niepewnie spojrzała na Magnusa, który uśmiechnąwszy się do niej rzekł:
- Cóż, moja droga, masz do wyboru: jechać z nami na Wschodnie Wybrzeże ryzykując ogromną nudę lub zostać tu w Ponderosie, na łonie natury wśród niezwykle serdecznych ludzi. Na twoim miejscu w ogóle nie zastanawiałbym się i natychmiast skorzystał z zaproszenia pana Cartwrighta.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Wto 18:24, 26 Cze 2018, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Senszen
Moderator artystyczny
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6542
Przeczytał: 7 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Nie 11:14, 24 Cze 2018 Temat postu: |
|
|
Cudowny, optymistyczny odcinek
Aurora jest wrażliwą i empatyczną dziewczyną i doskonale wie, że miesiąc miodowy to czas, w którym młoda para powinna nacieszyć się sobą. Jej prezent jest jak najbardziej na miejscu a jeszcze bardziej na miejscu jest propozycja Bena - zresztą, czy mógł on zaproponować coś innego?
Myślę, że na Ann z jednej strony podziałała obecność osób, które kocha i które się o nią troszczyły w każdej sekundzie. A z drugiej strony - to pewnie też obecność Josha. W końcu jest matka, musi się zająć swoim synkiem i nie ma czasu na leżenie
Bardzo przyjemnie sie czytało kolejny fragment i niecierpliwie czekam na ciąg dalszy - tym bardziej, ze jak pisałaś, Aderato jest niespokojna
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|